Ostatni poniedziałek był dla mnie jednym z takich dni. Zdecydowałam się na szkołę sportową bez żadnego konkretnego powodu i dla wielu mogłoby się to wydawać głupotą, bo nigdy nic nie trenowałam. Jednak znam siebie lepiej niż inni i wiem, że nie zadowoliłaby mnie inna szkoła niż ta, którą wybrałam. Wiedzą, że sport po prostu sprawia mi radość i daje satysfakcję, wybrałam klasę siatkarską i od września zaczęłam trenować.
Nie muszę chyba mówić, że byłam najsłabsza. Większość dziewczyn trenowała już kilka lat, część miała podstawy, tymczasem ja... nie miałam nic. Zaczynałam od zera i dziś potrafię już przyznać, że widzę efekty. Na pewno nie jestem najlepsza i jeszcze wiele brakuje mi do wyrównania poziomu z koleżankami z klasy, ale na pewno jestem na dobrej drodze.
Moja ambicja przekłada się też na gorycz porażki, która potrafi mnie bardzo zniechęcić. Poniedziałkowy trening przyprawił mnie o łzy, co - swoim zwyczajem - skutecznie ukrywałam. To po prostu jeden z tych dni, kiedy nie wychodzi kompletnie nic i zaczynasz się zastanawiać, czy to wszystko jest tego warte. Godziny spędzone na sali, codzienne wstawanie przed siódmą, żeby iść na trening, choć lekcje zaczynają się dopiero o jedenastej, poobijane ręce, stłuczone i pozdzierane kolana... po co to wszystko, kiedy nic to nie daje...?
To był bardzo ciężki dzień. Chciałam odreagować na siłowni, bo zawsze złe emocje składam się zmieniać w siłę i dodatkową energię. Niestety... po pierwsze: za drogo, po drugie: jestem niepełnoletnia. Kolejne kopnięcie leżącego. Jako, że mieszkam w internacie, nie chciałam siedzieć w pokoju ze współlokatorkami. Wybrałam się do centrum do księgarni, gdzie miałam odebrać paczkę. W tramwaju nie nie mogłam kupić biletu, bo nie miałam drobnych, a kierowca nie miał wydać, bo - jak twierdzi - "musi wziąć tyle, ile się należy". W podobnej sytuacji znalazła się kobieta, która ostatecznie wysiadła z tramwaju. Ja zdecydowałam się jechać na illegalu, bliska płaczu. Tymczasem zupełnie obca kobieta dała mi bilet ze słowami "proszę, skarbie". Podziękowałam i popłakałam się. Siedziałam w tramwaju zapłakana jak małe dziecko i przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad powrotem do domu. Ostatecznie odebrałam moją paczkę, odwiedziłam drogerię i wróciłam do internatu.
Dzień zakończyłam z przefarbowanymi na czarno włosami, przedpremierowo zakupioną biografią Thomasa Morgensterna i myślą, że nikt nie jest robotem. To był pierwszy poważny kryzys w mojej pseudo-karierze siatkarskiej i mam nadzieję, że przez długi czas się nie powtórzy. Kolejne trening przebiegają raz lepiej, raz gorzej, ale staram się cały czas iść do przodu.
A jeśli kiedyś będziecie mogli, pomóżcie komuś. Nigdy nie wiadomo, w jakiej sytuacji dana osoba się znajduje, a drobny gest może okazać się dla niej inspiracją i ogromnym wsparciem. Ja na przykład, noszę teraz przy sobie dodatkowy bilet...
Zapraszam na mojego nowego bloga sportowego *z nieco lżejszą tematyką*
Tak, porażka potrafi podciąć skrzydła, ale nie ma się co załamywać tylko iść naprzód, każdy ma gorsze chwile ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, może wspólna obserwacja? :)
veronicalucy.blogspot.com
"Dzień zakończyłam z przefarbowanymi na czarno włosami, przedpremierowo zakupioną biografią Thomasa Morgensterna i myślą, że nikt nie jest robotem" - haha xD nie farbuj na czarno! :D Fakt, porażka może nieźle ponieść. Każdy to zna. Poza tym podziwiam wszystkich sportowców - jestem leniem patentowanym :P
OdpowiedzUsuńWarto pomagać :)
OdpowiedzUsuń