piątek, 22 kwietnia 2016

I'M BACK

Ile mnie tu nie było...? Z miesiąc? Może być... prawda jest taka, że miałam w ostatnim czasie lenia i brak weny, a weekendy spędzałam nad oglądaniem meczy i graniem w Wiedźmina. Jako, że dziś też czas mnie goni to opowiem Wam tylko krótko o tym, co się u mnie ostatnio działo :)

Jeśli o mecze chodzi... to często wspominam o siatkówce, poświęcając jej czasem całe posty. Zbliża się koniec sezonu, trwają rozgrywki półfinałowe, a co najważniejsze - finał Ligi Mistrzów, który nasza słodka Cebulandia miała zaszczyt organizować. Rolę gospodarza objęła Asseco Resovia Rzeszów, której rodzima hala Podpromie została porzucona na rzeczy krakowskiej Tauron Areny. Tak więc żyłam ze świadomością, że na drugim końcu Polski były dwie włoskie drużyny, za które rękę, nogę dałabym sobie uciąć ;-; i nie wiem dlaczego mnie tam nie było...

Tak więc Kraków huczy, biało-czerwone barwy Resovii biją w oczy, a ja znów jest osamotniona w moim kibicowaniu... nasz polski gospodarz w półfinałach trafił na faworyta z Rosji - Zenit Kazań i przegrał w czterech setach. Nadzieje kibiców na finał okazały się płonne, mnie jednak bardziej zawiódł drugi półfinał rozgrywany między Trentino i Lube. Gdybym powiedziała, że Lube przegrało nie oddałoby to dramaturgii nawet w najmniejszym stopniu. Oni zostali zgnieceni. Zmiażdżeni. Jak żaba przez 4-latka. Zgon. Koniec. Wstyd i żenada, właśni kibice ich wygwizdali.

Niedzielne mecze o złoto i brąz wyglądały nieco lepiej. W pierwszym meczu Lube po 5 setach wygrało z Resovią i pewnie byłam w tym 0,01% osób, które się ciszyły. Z kolei walkę o złoto wygrał Zenit... po raz... 4 z rzędu? Już nawet nie liczę, ta drużyna jest niezniszczalna. Tak więc, klątwa gospodarza, Resovia ostatnia, Lube na otarcie łez i skopanych przez Trento dup dostało brąz, młoda ekipa Trentino ze srebrem i znów złoty Zenit.

Wiem, że to zdjęcie ma jakość tostera, ale jest urocze :')
 
Dość o siatkówce, wiem, że nie chce Wam się tego czytać xD ale teraz... GRY. Jestem nieszczęśliwą posiadaczką o 4 lata starszego brata i moje dziecięce lata mijały pod znakiem samochodów, klocków LEGO i GTA San Andreas. Tak więc gen gamera został zaszczepiony i teraz owocuje godzinami spędzonymi nad Diablo i Battlefield'em, a ostatnio mam okazję grać w najgłośniejszą polską produkcję ostatnich lat, mianowicie w Wiedźmina.

Nie bez powodu zachwycają się nią gracze z całego świata, a producenci zbierają kolejne nagrody. Rozbudowana fabuła do głównego wątku dokłada zadania poboczne, zlecenia i poszukiwania, więc nudzić się nie można. Jak na dziewczynę przystało, jestem fanatyczną dobrego ekwipunku i tu też gra mnie nie zawiodła, bo w trakcie rozgrywki można znaleźć cuda na kiju. I grafika. Tego. Nie da. Się. Opisać. Więc nie opiszę, po prostu wam pokażę.





Interfejs jest czytelny i łatwy w obsłudze, płynna obsługa postaci i wszystkich jej możliwości wymaga trochę czasu i kilku prób, ale ogrom możliwości jest niesamowity. Jak już pewnie zdążyliście się zorientować, ja jestem po prostu zachwycona i pewnie grać będę jeszcze przez kilka kolejnych tygodni ;)

Zakończę wiadomością z ostatniego tygodnia... jednym z nieodłącznych elementów moich lat dziecięcych była koszykówka. Nie żebym sama za nią przepadała, ale tata i brat uwielbiali, więc i ja czasem oglądałam. Nadchodzi czas, kiedy ostatni herosi moich czasów kończą kariery i mój związek z koszykówką również się kończy. Kobe Bryant. Black Mamba. Wybrany przez Los Angeles Lakers w drafcie w '96 nie był nikim niezwykłym, ot perspektywiczny, młody gracz, który miał wzmocnić drużynę. Drużynę, której poświęcił całą swoją wspaniałą karierę. Przez 20 lat pozostawał wierny barwą LA Lakers, był liderem zespołu, pięciokrotnie prowadząc go do tytułu mistrzowskiego. W tym wszystkim nigdy nie tracił swojego ducha walki i optymizmu. Uwielbiany przez fanów, raz za razem udowadniał, że bycie gwiazdą sportu nie oznacza porzucenia zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Tak więc... pozostaje mi tylko podziękować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz