sobota, 30 stycznia 2016

MUZYKA Z JEZIORKA #2

#1 STROMAE - TOUS LES MEMES

Ostatnio stałym elementem mojego dnia stał się snapchat. Pomijając siatkarzy, moimi ulubieńcami są Marita (DEYNN) i Daniel Majewski (majewskitrenuje). Kto ogląda, ten wie, że rzadko się zdarza, żeby na snapie nie leciało PAPAOUTAI, które jest właściwie już hymnem Daniela. TOUS LES MEMES to kolejna piosenka Stromae i podbiła moje serce tak, jak poprzednia.
A kto nie ogląda, ten niech po prostu posłucha.


# RUDIMENTAL & ED SHEERAN - LAT IT ALL ON ME

Nie przepadam za bardzo za Rudimental, bo obrzydł mi przez puszczaną na okrągłą piosenkę WAITING ALL NIGHT, która niezbyt mi podeszła... Tym razem, w połączeniu z głosem Sheerana wyszło z tego coś naprawdę przyjemnego dla ucha.



#3 JASON DERULO & JENNIFER LOPEZ - TRY ME

W tej chwili mój numer jeden! Lekko, pozytywnie, jakby w tęsknocie za latem. Poprawia mi humor, gdy zaczyna się kolejny tydzień szkoły, daje klimat, gdy nadchodzi weekend i właśnie zeżarłam pizze z żelków. Dziękuję.

#4 MADONNA - GHOSTTOWN 

Wydany rok temu singiel nie zrobił furory na rynku muzycznym i gdyby nie przypadkowy artykuł na przypadkowej stronie pewnie nigdy bym o niej nie usłyszała. Na szczęście wyszło jak wyszło i chętnie wracam do tego numeru. Nostalgiczny i romantyczny kawałek z utrzymanym w mrocznym, post apokaliptycznym klimacie teledyskiem.



#5 BEYONCE - CRAZY IN LOVE (50 SHADOWS OF GREY VERSION)

Od premiery "50 twarzy Grey'a" minęło już sporo czasu. Ucichły plotki i dyskusje na temat filmu, przminął fenomen "Love my like you do", od którego nadmiaru można było rzygać tęczą. Mnie tymczasem naszła ochota na promującą film piosenkę Beyonce, która jest coverem hitu z 2003 roku. Z tanecznej piosenki autorka zrobiła klimatyczny i uwodzicielski kawałek. Klasa!

sobota, 23 stycznia 2016

FIT INSPIRATIONS

Wiecie co robi człowiek po powrocie do domu na weekend? Wpier***a. Wszystko co nadaje się do jedzenia. 4 miski płatków zapija colą, poprawia połową słoika nutelli, bułkami pełnoziarnistymi i waniliowym jogurtem pitnym. Kubek herbaty z cytryną, bo zimno na dworze. No, moja dieta... nie, nie od jutra, po prostu dziś cheat day (o którym też trochę opowiem w najbliższym czasie).
A wracając do tematu... Niedawno wrzuciłam mowę motywacyjną, więc dziś przychodzę z czymś miłym dla oka. Pokażę Wam kilka zdjęć przedstawiających moje ideały, o które walczę i pewnego dnia - mam nadzieję - osiągnę.

1. BRZUCH

Mój fetysz numer jeden. Silny brzuch to niekoniecznie męski sześciopak. Dla pań, które wolałby coś delikatniejszego i bardziej kobiecego poleca się wszelkiego rodzaju ćwiczenia w formie deski i wymachu nogami, które angażują przede wszystkim dolne partie brzucha, a co za tym idzie - spalają cześć tłuszczu z tych okolic. No i ćwiczenia cardio! Bieganie, schody, rowerek, każdy znajdzie coś dla siebie.



2. RĘCE

Nie ścigaj się ze swoim chłopakiem. Faceci mają genetycznie zaprogramowane dbanie o bicepsy. Mając w obwodzie więcej, niż stali bywalcy siłowni płci męskiej będziesz wyglądać jak Robert Brunejka. Jeśli ci się to marzy to ok, 100 na łapę i lecimy, ale który facet chciałby się umówić z Hardkorowym Koksem?


3. NOGI

Nie zapominamy o dniu nóg! Broń mnie Boże przed byczymi udami i męskimi łydkami. Kobiece nogi powinny być silne, ale smukłe. Zamiast inwestować energię w kolejną serię przysiadów, zrób cardio! Spal tłuszcz, a mięśnie będą bardziej widoczne. Nie ma potrzeby hodowania ich do XXL.




4. PLECY

Mój fetysz numer dwa. Umięśnione plecy... ech... no prostu są fajne. Oczywiście nie mówię tu o tym, żeby wzorować się na Hulku i mieć grzbiet jak wół, ale pomyślcie o tych sukienkach z wyciętymi plecami... Padam. Nie wstaję. Albo wstaję. I idę robić plecy.

5. POŚLADKI

Niech widzą, że pompujesz! Jestem przeciwniczką tyłków nadmuchanych na wzór Nicki Minaj, ale krągłe i jędrne pośladki są tym, co tygryski lubią najbardziej. Zdecydowanie lepiej prezentuje się kształtna pupa w leginsach niż płaski flak w beznadziejnej próbie ratowania go obcisłymi dżinsami.



Pomijając te pięć standardów to fetyszem numer trzy jest spalanie boczków. Geny niestety zarządziły, że większość tłuszczu osadza mi się właśnie na brzuchu i bokach. Na spalanie najlepsze bieganie, ale nie zaszkodzi też dołożyć do tego deski ze skrętami bioder. Kilka fajniejszych ćwiczeń postaram się pokazać w kolejnym poście :)

Zapraszam również na drugiego bloga o tematyce sportowej :)

volleyski.blogspot.com

sobota, 16 stycznia 2016

BAD DAY

Myślę, że nie ma w życiu sportowca nic gorszego niż miażdżąca porażka. Zdajesz sobie sprawę, że twoja praca nie przynosi oczekiwanych efektów. To tak, jakby ostatni czas poświęcony na treningi nic nie znaczył...
Ostatni poniedziałek był dla mnie jednym z takich dni. Zdecydowałam się na szkołę sportową bez żadnego konkretnego powodu i dla wielu mogłoby się to wydawać głupotą, bo nigdy nic nie trenowałam. Jednak znam siebie lepiej niż inni i wiem, że nie zadowoliłaby mnie inna szkoła niż ta, którą wybrałam. Wiedzą, że sport po prostu sprawia mi radość i daje satysfakcję, wybrałam klasę siatkarską i od września zaczęłam trenować.
Nie muszę chyba mówić, że byłam najsłabsza. Większość dziewczyn trenowała już kilka lat, część miała podstawy, tymczasem ja... nie miałam nic. Zaczynałam od zera i dziś potrafię już przyznać, że widzę efekty. Na pewno nie jestem najlepsza i jeszcze wiele brakuje mi do wyrównania poziomu z koleżankami z klasy, ale na pewno jestem na dobrej drodze.


Moja ambicja przekłada się też na gorycz porażki, która potrafi mnie bardzo zniechęcić. Poniedziałkowy trening przyprawił mnie o łzy, co - swoim zwyczajem - skutecznie ukrywałam. To po prostu jeden z tych dni, kiedy nie wychodzi kompletnie nic i zaczynasz się zastanawiać, czy to wszystko jest tego warte. Godziny spędzone na sali, codzienne wstawanie przed siódmą, żeby iść na trening, choć lekcje zaczynają się dopiero o jedenastej, poobijane ręce, stłuczone i pozdzierane kolana... po co to wszystko, kiedy nic to nie daje...?
To był bardzo ciężki dzień. Chciałam odreagować na siłowni, bo zawsze złe emocje składam się zmieniać w siłę i dodatkową energię. Niestety... po pierwsze: za drogo, po drugie: jestem niepełnoletnia. Kolejne kopnięcie leżącego. Jako, że mieszkam w internacie, nie chciałam siedzieć w pokoju ze współlokatorkami. Wybrałam się do centrum do księgarni, gdzie miałam odebrać paczkę. W tramwaju nie nie mogłam kupić biletu, bo nie miałam drobnych, a kierowca nie miał wydać, bo - jak twierdzi - "musi wziąć tyle, ile się należy". W podobnej sytuacji znalazła się kobieta, która ostatecznie wysiadła z tramwaju. Ja zdecydowałam się jechać na illegalu, bliska płaczu. Tymczasem zupełnie obca kobieta dała mi bilet ze słowami "proszę, skarbie". Podziękowałam i popłakałam się. Siedziałam w tramwaju zapłakana jak małe dziecko i przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad powrotem do domu. Ostatecznie odebrałam moją paczkę, odwiedziłam drogerię i wróciłam do internatu.


Dzień zakończyłam z przefarbowanymi na czarno włosami, przedpremierowo zakupioną biografią Thomasa Morgensterna i myślą, że nikt nie jest robotem. To był pierwszy poważny kryzys w mojej pseudo-karierze siatkarskiej i mam nadzieję, że przez długi czas się nie powtórzy. Kolejne trening przebiegają raz lepiej, raz gorzej, ale staram się cały czas iść do przodu.
A jeśli kiedyś będziecie mogli, pomóżcie komuś. Nigdy nie wiadomo, w jakiej sytuacji dana osoba się znajduje, a drobny gest może okazać się dla niej inspiracją i ogromnym wsparciem. Ja na przykład, noszę teraz przy sobie dodatkowy bilet...


Zapraszam na mojego nowego bloga sportowego *z nieco lżejszą tematyką*

czwartek, 7 stycznia 2016

FOUR HILLS TOURNAMENT

Pomysł bloga siatkarskiego powoli przekształca się w pomysł na bloga sportowego, ze względu choćby na skoki. To moje dwie ulubione dyscypliny, a dochodzi jeszcze sezonowo piłka ręczna i tenis, więc byłoby o czym pisać, a nie chcę zawalać tym tego bloga, którego zwykle odwiedzają interesantki mody, makijażu i dyskusji na tematy mniej lub bardziej poważne. Niestety, nowy rok przyniósł ze sobą nowe wyzwania i masę nowej pracy, więc powstanie drugiego bloga trochę się opóźni... *trochę... miesiąc? dwa?*

A Turniej Czterech Skoczni zakończył się wczoraj i trzeba o nim napisać, póki pamięć jeszcze świeża! A żeby nie była to tylko lektura dla fanów sportu poopowiadam trochę ogólniej o skokach, żeby zaciekawić również tę mniej zorientowaną część ;)

Otóż... moim ulubionym sposobem na bycie na bieżącą z wydarzeniami sportowymi nie są żadne facebooki, snapchaty i twittery... tylko tumblr. Zbieranina z całego świata, w większości składająca się z młodocianych fanek, które wynajdą każde zdjęcie, film i plotkę. Snapy również nie znikają po 24 godzinach. One zostają z nami na zawsze :') Przykład? Świeżynka z dnia dzisiejszego.


Dobre solo? Najlepsze! Norwegia to stan umysłu. A wracając do tematu...
Cztery skocznie, cztery konkursy. Od prawie dekady dominują Austriacy, którzy są gospodarzami połowy konkursów, aż w tym sezonie PUF, MOTHERFUCKER! pojawia się 23-letni Słoweniec, Peter Prevc. Już początek sezonu był w jego wykonaniu miażdżący, a zwycięstwo w Turnieju wydawało się być przesądzone jeszcze przed jego zakończeniem... a może nawet przed rozpoczęciem? Mniejsza z tym, po dwóch konkursach wszyscy daliby sobie ręce uciąć, że wygra Prevc. I wszyscy mieliby teraz ręce. Skurczysyn zniszczył wszystkich.



Na pytanie 'co jest mniej urodziwe: orzeł czy jego właściciel?' odpowiadam: 3 razy orzeł, dziękujemy. Pero może nie zapowiada się rewelacyjnie, ale hej! przecież kocha się za charakter!
A kto by nie chciał skorzystać ze zbawiennego wpływu tej oazy spokoju? Podczas, gdy wszyscy poprawiają kombinezony i uważnie obserwują skoki rywali... Peter po prostu siedzi. Zero stresu.



I z tym oto podejściem rozniósł konkurencję, wygrywając trzy z czterech konkursów. Słoweńcy mogliby przejąć od nas powiedzenie 'luz w dupie'. Po za tym przeczuwam, że od Petera wreszcie odczepi się tytuł "drugiego", bo drugich miejsc miał w swojej karierze aż za dużo. Nie mniej żarty w stylu:
- Który Prevc?
- Jeszcze nie skakał, ale drugi.
wciąż śmieszą.

Tym razem drugie miejsce na podium przypadło Severinowi Freundowi, który wygrał pierwszy konkurs (bo pozostałe wygrał Prevc i co najwyżej można go było po nartach podrapać #irytujące #bardzo) Niemiec chyba nie spodziewał się fajerwerków i cieszył się z wywalczonego drugiego miejsca. Kolejny brzydal na podium, juhuuu! *Nie no, dam jakieś korzystne zdjęcie, bo jeszcze wyjdzie, że wszyscy skoczkowie to takie szkapy... 10 minut później... nie ma korzystnych zdjęć Sewełyna, on po prostu jest brzydki. Ale lubiem go. Mimo wszystko. Sympatyczny gość. Serio.*



Właściwie walka toczyła się tylko o 'czecie' miejsce. W pojedynku Austriak vs Norweg wygrał ten pierwszy i gospodarze utrzymali 19-letnią passę ze swoim reprezentantem na podium. Michael Hayboeck jest chyba najbardziej urodziwy z medalowej trójcy *co jak tak napiżdżam o tym wyglądzie, Boże...* chociaż wciąż nie powala *najbardziej urodziwe podium? Kamil Stoch, Kamil Stoch i Kamil Stoch, dziękuję.* W zeszłym sezonie przegrał walkę o zwycięstwo ze swoim rodakiem, Stefanem Kraftem, zaś w tym - fartem czy nie - załapał się na pudełko kilkoma dobrymi skokami.


Że tak powiem...  nie narzekam. Turniej dość przewidywalny, nie licząc ostatniego pudła, gdzie kibicowałam Hayboeckowi, więc właściwie wszystko poszło po mojej myśli. Przy okazji grzebania w internetach znalazłam masę memów, gifów i innych narciarskich cudów *mam zarąbany cały pulpit... miło, nie wiem, kiedy to posegreguje...* i chyba poświęcę im osobny post... nie licząc tańczącego Andreasa Stjernena. On musi tu być. Musi.


Nie, Norwedzy nie są normalni. Ale właściwie... czy bycie normalnym się opłaca? *ale zdolne bestie ogólnie, śpiewają, tańczą... skaczą, co najważniejsze..*
Tak na zakończenie *w planach krótkie i treściwe, aczkolwiek na pewno takie nie będzie* powiem, że najbrzydsze, a równocześnie chyba najsympatyczniejsze podium TCS w składzie Słoweniec, Niemiec i Austriak jest dla mnie satysfakcjonujące *a jednak się udało*


sobota, 2 stycznia 2016

LET'S GO TO THE GYM!

 *mój laptop wcale nie rozwarstwia się, a bebechy nie wychodzą mu bokiem... wcale... od  lat jest w świetnym i niezmiennym stanie komfortowej używalności... błagam, trzymajcie mnie, bo rozwalę tego starego grata!*

Nowy rok, nowa ja! Przejdę na dietę, pójdę na siłownię, zacznę biegać! Będę super dupą, schudnę i zmieszczę się w dżinsy 34!

Tsa, Nowy Rok... magiczny okres, w którym pół świata zyskuje nagłą motywację do wzięcia się za siebie, co ostatecznie kończy się przeciążeniami w klubach fitness, a trwa miesiąc przy dobrych wiatrach. Mniej gadania, więcej robienia!




Osobiście nie lubię postanowień noworocznych, bo zmiany powinno zaczynać się jak najszybciej, nie czekając na 'magię' Sylwestra. Mimo to, wraz z przyjściem stycznia masa ludzi decyduje się na zmianę swojego życia i bardzo często tyczy się to właśnie siłowni. Leczymy kaca, zabieramy torbę i idziemy na trening! ...współczucie dla prawdziwych pasjonatów, którzy muszą obserwować masę cebulaków używającą sprzętu, o którego działaniu nie mają pojęcia... Oby trwało to jak najkrócej!

Siłownię odwiedziłam kilka razy w wakacje, korzystając z pobytu we Wrocławiu u kuzynki. Od września mieszkam w Gdańsku, a już niedługo sytuacja finansowa pozwoli mi na wykupienie pierwszego karnetu i poważne rozpoczęcie ćwiczeń. Jednak podkreślam: nie jest to postanowienie noworoczne.

Siłownia to nie tylko sposób na dobrą sylwetkę, ale też zmianę psychiczną. Dobre ćwiczenia dają dużo satysfakcji, ćwiczą silną wolę i hart ducha. Wystarczy znaleźć w sobie motywację i przebrnąć przez pierwsze treningi. Potem znajdziecie w tym pasję i sposób na życie, uwolnienie się od monotonności szkoły i pracy, zmianę negatywnej energii na pozytywną! Jeśli waszym celem jest zgubienie kilku centymetrów to ok, niech tak będzie! W drodze do niego stawiajcie sobie mniejsze wyzwania jak przebiegnięcie kilometra więcej niż tydzień temu. Metodą małych kroków, wytrwale i konsekwentnie. Nauczycie się cierpliwości i systematyczności, a centymetry znikną.



Nie róbcie z tego postanowienia noworocznego. Usiądźcie na spokojnie i zastanówcie się, czy jesteście z siebie zadowoleni. Czy odpowiada wam wasze ciało, nastawienie do życia i siła charakteru. Jeśli nie, zmieńcie to! To nie takie trudne, chcieć znaczy móc!
Nie mów, że nie masz czasu! Możesz ćwiczyć w domu, kilka minut dziennie! Oglądając serial, skacz na skakance! Biegaj w miejscu! Rób przysiady!
Nie masz w okolicy siłowni? Biegaj w terenie! Ćwicz w domu! Nie wykręcaj się mieszkaniem na wsi!
Ćwiczyłaś, ale nie było efektów? Więc ćwicz dłużej! Każde ciało jest inne. Jedni potrzebują więcej czasu, inni mniej. Poszukaj w internecie odpowiednich ćwiczeń, przyczep kalendarz w dobrze widocznym miejscu, żeby zwracał twoją uwagę i odliczaj kolejne dni. Efekty przyjdą!
Kup duże lustro! Przyglądaj się w nim, patrz na swoje niedoskonałości i pozbywaj się ich! Pracuj, by czuć się dobrze we własnym ciele!



Gdy zaczniesz ćwiczyć myśl o diecie przyjdzie sama. Nie zmieniaj drastycznie swojego jadłospisu. Stopniowo zmniejszaj ilość cukru w herbacie, jedz jednego batonika mniej, zamieniaj niezdrowe przekąski na owoce. Nie głódź się, jedz zdrowo! Nie myśl o diecie, spraw, by była smaczna i urozmaicona, niech jedzenie wciąż sprawia ci radość i niech ma też dobry wpływ na twoje ciało!
Zdrowo, nie znaczy mało! Pięć pełnowartościowych posiłków w odpowiednich odstępach. Od tego zacznij, a potem poczytaj o wartościach kalorycznych, białkach i węglowodanach. Z czasem nauczysz się przygotowywać posiłki zgodnie z twoimi potrzebami, a organizm wpadnie w odpowiedni rytm i sam będzie przypominał o godzinach posiłków. Wystarczy spróbować!

Szukasz motywacji? Wyłącz 'Trudne sprawy' i inne mózgoroztapiacze, przestań oglądać ludzi robiących z siebie idiotów dla fejmu, nie googluj śmiesznych kotów i dzieci przewracających się o własne nogi.
Poszukaj fit inspiracji. Google, Instagram, Tumblr, WeHeartIt. Stron dysponujących motywującymi zdjęciami jest mnóstwo. Śledź znanych sportowców, korzystaj z ich rad, szukaj w nich inspiracji. Jeśli chcesz, wydrukuj kilka zdjęć i przyczep je w pokoju. Zmień tapetę w telefonie i na komputerze. Otaczaj się inspiracjami, niech cię motywują.
Czytaj, słuchaj, oglądaj. Górnolotne tekst *takie jak ten :') * mogą wydawać się durne, ale jeśli chcesz po nich zrobić dobry trening, to co ci szkodzi je przeczytać?

Nie pozwól, by ktoś zabił w tobie ducha walki! Znajomi się z ciebie śmieją? Kopni ich w tyłek, jeśli zamiast cię wspierać, naśmiewają się. Niech będą dodatkową motywacją! Pokaż im, że z nimi czy bez nich, dasz radę i będziesz lepsza.
Wyszła z tego długa mowa motywacyjna, ale mimo to mam nadzieję, że coś z niej wyciągniecie. Ruszcie się, zróbcie coś ze sobą, wytrwajcie w walce o swoje marzenia. Postaram się dzielić się z wami moimi wypadami na siłownię, pokazywać efekty, a jeśli czas pozwoli, częściej wrzucać posty o podobnej tematyce :) zbierzcie w sobie kupę energii i do pracy, rodacy!