wtorek, 3 maja 2016

GOODBYE

Napisałam bardzo ładny post pożegnalny, ale komputer stwierdził, że ma ochotę się wyłączyć... Tak więc proszę o wybaczenie, że wrzucę tylko skróconą wersję, ale nie mam już siły pisać tego od nowa...

Stwierdziłam, że nie chcę prowadzić bloga na przysłowiowe "pół gwizdka". Nie ma sensu wrzucać postów raz na 2-3 miesiące... Wracając do domu na weekendy, znajduję mnóstwo innych zajęć, prócz pisania, co tylko jest dowodem na to, że nie zależy mi tak bardzo jak innym.
Chcę podziękować za te pół roku wszystkim, którzy odwiedzili moją stronę. Dziękuję za obserwacje i komentarze. Dla Was miałam ochotę pisać :) ale jak pewnie zauważyliście, nie mogłam zdecydować się na jedną, konkretną tematykę... książki, muzyka, sport... niestety, to nie wypaliło.
Chciałabym teraz skupić się na tym, co interesuje mnie najbardziej, czyli na siatkówce. Szkoła sportowa ma to do siebie, że jednak wymaga trochę więcej siły mentalnej i nie chcę rozpraszać na inne rzeczy wokół. Dobry trening to dobry dzień i w drugą stronę, więc chcę by wszystkie moje dni były dobre.

Zbliża się koniec roku szkolnego, więc życzę Wam, żebyście sprawnie przeszli przez maj i czerwcowy zawrót głowy, a w letnich miesiącach wypoczęli i nabrali nowej energii. Odstawcie na bok monotonię, zadziałajcie impulsywnie, zróbcie coś szalonego, póki jesteście młodzi! Nie marnujcie czasu, bo on mija bezpowrotnie. Podkręćcie tempo i róbcie, to co daje Wam radość!

Jeszcze raz dziękuję i życzę Wam wszystkim powodzenia! A ponieważ nie mam co wrzucić na koniec to... marchewa.




piątek, 22 kwietnia 2016

I'M BACK

Ile mnie tu nie było...? Z miesiąc? Może być... prawda jest taka, że miałam w ostatnim czasie lenia i brak weny, a weekendy spędzałam nad oglądaniem meczy i graniem w Wiedźmina. Jako, że dziś też czas mnie goni to opowiem Wam tylko krótko o tym, co się u mnie ostatnio działo :)

Jeśli o mecze chodzi... to często wspominam o siatkówce, poświęcając jej czasem całe posty. Zbliża się koniec sezonu, trwają rozgrywki półfinałowe, a co najważniejsze - finał Ligi Mistrzów, który nasza słodka Cebulandia miała zaszczyt organizować. Rolę gospodarza objęła Asseco Resovia Rzeszów, której rodzima hala Podpromie została porzucona na rzeczy krakowskiej Tauron Areny. Tak więc żyłam ze świadomością, że na drugim końcu Polski były dwie włoskie drużyny, za które rękę, nogę dałabym sobie uciąć ;-; i nie wiem dlaczego mnie tam nie było...

Tak więc Kraków huczy, biało-czerwone barwy Resovii biją w oczy, a ja znów jest osamotniona w moim kibicowaniu... nasz polski gospodarz w półfinałach trafił na faworyta z Rosji - Zenit Kazań i przegrał w czterech setach. Nadzieje kibiców na finał okazały się płonne, mnie jednak bardziej zawiódł drugi półfinał rozgrywany między Trentino i Lube. Gdybym powiedziała, że Lube przegrało nie oddałoby to dramaturgii nawet w najmniejszym stopniu. Oni zostali zgnieceni. Zmiażdżeni. Jak żaba przez 4-latka. Zgon. Koniec. Wstyd i żenada, właśni kibice ich wygwizdali.

Niedzielne mecze o złoto i brąz wyglądały nieco lepiej. W pierwszym meczu Lube po 5 setach wygrało z Resovią i pewnie byłam w tym 0,01% osób, które się ciszyły. Z kolei walkę o złoto wygrał Zenit... po raz... 4 z rzędu? Już nawet nie liczę, ta drużyna jest niezniszczalna. Tak więc, klątwa gospodarza, Resovia ostatnia, Lube na otarcie łez i skopanych przez Trento dup dostało brąz, młoda ekipa Trentino ze srebrem i znów złoty Zenit.

Wiem, że to zdjęcie ma jakość tostera, ale jest urocze :')
 
Dość o siatkówce, wiem, że nie chce Wam się tego czytać xD ale teraz... GRY. Jestem nieszczęśliwą posiadaczką o 4 lata starszego brata i moje dziecięce lata mijały pod znakiem samochodów, klocków LEGO i GTA San Andreas. Tak więc gen gamera został zaszczepiony i teraz owocuje godzinami spędzonymi nad Diablo i Battlefield'em, a ostatnio mam okazję grać w najgłośniejszą polską produkcję ostatnich lat, mianowicie w Wiedźmina.

Nie bez powodu zachwycają się nią gracze z całego świata, a producenci zbierają kolejne nagrody. Rozbudowana fabuła do głównego wątku dokłada zadania poboczne, zlecenia i poszukiwania, więc nudzić się nie można. Jak na dziewczynę przystało, jestem fanatyczną dobrego ekwipunku i tu też gra mnie nie zawiodła, bo w trakcie rozgrywki można znaleźć cuda na kiju. I grafika. Tego. Nie da. Się. Opisać. Więc nie opiszę, po prostu wam pokażę.





Interfejs jest czytelny i łatwy w obsłudze, płynna obsługa postaci i wszystkich jej możliwości wymaga trochę czasu i kilku prób, ale ogrom możliwości jest niesamowity. Jak już pewnie zdążyliście się zorientować, ja jestem po prostu zachwycona i pewnie grać będę jeszcze przez kilka kolejnych tygodni ;)

Zakończę wiadomością z ostatniego tygodnia... jednym z nieodłącznych elementów moich lat dziecięcych była koszykówka. Nie żebym sama za nią przepadała, ale tata i brat uwielbiali, więc i ja czasem oglądałam. Nadchodzi czas, kiedy ostatni herosi moich czasów kończą kariery i mój związek z koszykówką również się kończy. Kobe Bryant. Black Mamba. Wybrany przez Los Angeles Lakers w drafcie w '96 nie był nikim niezwykłym, ot perspektywiczny, młody gracz, który miał wzmocnić drużynę. Drużynę, której poświęcił całą swoją wspaniałą karierę. Przez 20 lat pozostawał wierny barwą LA Lakers, był liderem zespołu, pięciokrotnie prowadząc go do tytułu mistrzowskiego. W tym wszystkim nigdy nie tracił swojego ducha walki i optymizmu. Uwielbiany przez fanów, raz za razem udowadniał, że bycie gwiazdą sportu nie oznacza porzucenia zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Tak więc... pozostaje mi tylko podziękować.

niedziela, 3 kwietnia 2016

MUZYKA Z JEZIORKA #5

#1 JASON DERULO - CHEYENNE

Napisanie tytułu zajęło mi parę minut. To trochę inny klimat niż ten, do które przyzwyczaił nas JD, ale jak dla mnie - bardzo na plus. Gdzieś po cichu piosenka próbuje zdobyć listy przebojów, więc jeśli głosujecie to zerknijcie przy okazji na ten kawałek.



#2 JASON DERULO - GET UGLY

A tu już wracamy do poprzedniego, imprezowego bitu. Tak się złożyło, że akurat rządzą u mnie dwie piosenki Jasona. Chyba zabiorę się do przesłuchania całej płyty.

#3 BRODKA - ZNAM CIĘ NA PAMIĘĆ

I ni z gruchy, ni z pietruchy, polska nostalgia. Jak każda dziewczyna słucham czasem dramatycznych smętów i lubię wracać do starych polskich piosenek. Chyba kolejna część muzyki będzie z polskimi starociami.

#4 OMI & ARONCHUPA - DROP IN THE OCEAN

Aż niemożliwe, że nie napisałam o tej piosence w którymś z poprzednich postów! Jeśli lato można zamknąć w muzyce, to jest jedna z tych letnich piosenek. Niekoniecznie wiem, jak do niej tańczyć, ale mimo wszystko to robię. I podoba mi się to.

czwartek, 24 marca 2016

PRAY FOR BRUSSELS

Bruksela. Serce Zjednoczonej Europy. 22 marca stolica Belgii umarła. Wraz z setkami rannych i dziesiątkami martwych na lotnisku Zaventem i w stacji metra Maelbeek. Tak może zacząć się koniec świata. Nie potrzeba powodzi, trzęsienia ziemi, lawiny, globalnego ocieplenia. Sami sprowadzamy na siebie apokalipsę.

Żyjemy w świecie, gdzie ludzi boją się siebie nawzajem. Człowiek obawia się człowieka. Czy nienawiść do ludzi o innym kolorze skóry można jeszcze nazywać rasizmem? Czy potępianie wyznawców innej religii jeszcze jest prześladowaniem? Ciężko mówić o tolerancji kulturowej, gdy islamiści są podejrzewani o zamachy terrorystyczne. Mówią, by przyjmować uchodźców, by pomagać ludziom, których kraj objęty jest wojną. Dobrze, przyjmę ich. Gdy własną wojnę przestaną przenosić do mojego kraju. Gdy przestaną zabijać w imię swojego boga. Gdy okażą wdzięczność za ofiarowaną im bezinteresowną pomoc.

W średniowieczu Bóg był mieczem opadającym na gardła pogan. Dziś wiara chrześcijańska dojrzała. Szerzy pokój i miłość, bo Bóg nie chce niczyjej śmierci. Bez względu na wiarę człowieka, mój Bóg wierzy w jego dobro. Czy wierzy w nie Allah? Czy może karze swoim wyznawcom zabijać wyznawców innych religii? Nie wiem, nie znam tej religii. Nie oskarżam również o wszystko islamistów, bo nie wiem, czy to oni są winni temu cierpieniu.
Marzę o pokoju. O pokoju, którego ceną nie będzie śmierć niewinnych. Pokoju przez dyplomację, nie wojnę. Wierzę w poświęcenie, cierpliwość i zrozumienie, nie w broń. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś świat będzie jednością. Bez względu na to, gdzie będziemy, będziemy bezpieczni. Ludzie zrozumieją cenę życia i przestaną je odbierać. Nikt już nie będzie musiał płakać nad ofiarami.

A na razie, bez względu na to, jakie macie podejście do religii, pomódlcie się. Choć nie jestem głęboko wierząca, też to zrobię. Poproszę o wsparcie dla rodzin ofiar, poproszę o lepszy świat. I poproszę o odkupienie dla ludzi, którzy wierzą w zło i czynią krzywdę w jego imię. Poproszę o wprowadzenie ich na dobrą drogę. Bo chcę wierzyć, że dobro jest w każdym. Więc proszę, módlcie się ze mną. Za Brukselę. Za Belgię. Za ludzi.

"Wyobraź sobie, że nie istnieją państwa
Nietrudno to zrobić
Nic, za co można zabijać lub umierać
I żadnej religii
Wyobraź sobie wszystkich ludzi

Żyjących w pokoju
Możesz powiedzieć, że jestem marzycielem
Ale nie jestem jedyny
Mam nadzieję, że któregoś dnia do nas dołączysz

A świat stanie się jednością"

środa, 23 marca 2016

NORWEGIAN TEAM

Sezon narciarski oficjalnie zamknięto w zeszły weekend i warto poświęcić chwilę tym, którzy byli zdecydowanie najlepszą drużyną w sezonie. Ojczyzna skoków narciarskich, śniegu i blond włosów - Norwegia. Najpiękniejsza i największa skocznia na świecie - Vikersund. Najbardziej spontaniczna i pokręcona ekipa - norwescy skoczkowie narciarscy.

Za lidera tej grupy bez wątpienia można uznać Kennetha Gangnesa, właściciela jednych z najcudowniejszych kości policzkowych na świecie i bożyszcza serc wielu nastolatek. Osobiście w mojej ocenie mocne 6/10 *no może 7 za te poliki*. Tegoroczny sezon należał przede wszystkim do Petera Prevca, więc niewiele uwagi poświęca się pozostałym zawodnikom, a ci też sporo pokazali. W zeszłym sezonie mało kto wiedział, kim jest Gangnes *tak, to ja*, a dziś obstawia się go jako pretendenta do najwyższych miejsc.



Drugim w kolejności, zaś moim ulubionym jest Anders Fannemel. Małe wzrostem, wielki sercem, ma zaledwie 165 cm wzrostu, jest rekordzistą w długości lotu - wspominałam już kiedyś - 251,5 metra. Nawet uznawany za nieśmiałego Fannemel nie umiał się z tego nie cieszyć:

Wiem, jakość kapeć, ale biorę, ile internet oferuje.
Ma brata bliźniaka, z którym podobni są od święta, bo Einar momentami wygląda jak Brien z Tarthu *Gra o Tron, jak nie znajcie - wygooglujcie*. I jeszcze czysto platonicznie powiem, że Fannis *jak się go pieszczotliwie nazywa* ma niesamowity kolor oczu.

Nie patrzcie na ten koper pod nosem, jego zwykle tam nie ma.
Slipper's King. Najbardziej blondynowata blondynka w składzie, zaś legenda głosi, że to facet. Daniel Andre Tande *gdzieś tu powinien być myślnik, ale nie wiem, gdzie więc w ogóle go nie postawię, kaboom* Laczki wszelkiego rodzaju. Włosy koloru blond. Pisk roznegliżowanych dziewic. Trzy znaki rozpoznawcze, nie sposób przegapić. W moi mniemaniu 2/10, ale gdyby to dotarło na tumblr'a, zginęłabym. Internat go uwielbia.



Johan Andre Forfang i od razu nasuwa się pytanie "ile tych Andre tu będzie?!". Uwierzcie mi, nawet media mają z tym problem. Typ człowieka, który wymaga od siebie tak dużo, że widzą to wszyscy wokół... nawet ludzie przed telewizorami... kilkaset kilometrów dalej. Dobry skok to mega wybuch radości, zły - plucie w brodę do kolejnego konkursu. Jeśli chcecie zobaczyć jak wygląda najbardziej romantyczny związek w historii polecam zaobserwować na snapczacie Johana i jego dziewczynę, Celinę. Słodycz 24/7.

Andreas Stjernen nieźle namieszał w konkursie w Vikersund, kiedy poczuł przypływ mocy Jedi i poleciał na 249 metrów *o tym też za pewne wspominałam, ale dobrych skoków nigdy za dużo*. Choć formę prezentuje raczej przeciętną przez większość sezonu to zwykle ma miejsce w drużynie i spełnia swoje zadanie. Każda ekipa ma w swoim składzie tancerza. Ladies and gentlemen...

 
Śpiewaków też ma i jednym z nich jest trener norweskiej kadry Alexander 'Papa' Stöckl. Umiejętności trenerskie dorównują tym wokalnym i kiedy w Vikersund pięciu Norwegów znalazło się w czołowej dziesiątce, przy jednym z wywiadów Papa się rozkleił, mówiąc, jak dumny jest z "team spirit" w swojej drużynie. Dobry Papa.

To stworzenie o uroczym uśmiechu to Rune Velta, Mistrz Świata z zeszłego roku... w tym sezonie go nie widziałam :')
Przy okazji wokalistów wrócimy jeszcze na chwilę do Fannemela, bo *może o tym wspominałam, ale nie pamiętam...* też skubany potrafi śpiewać.


My, maniacy skoków tu w internecie nazywamy się SJF czyli SkiJumping Family. Naszą ojczyzną jest Tumblr, gdzie chowamy na zawsze najlepsze i najbardziej kompromitujące momenty z życia narciarskiego. Umiemy pobierać z instagrama. Umiemy zapisywać snapy. Nie czujcie się bezpieczni. Wszędzie was śledzimy. *dum dum dum dum....*
A tak serio, to jeśli zagłębicie się w otchłanie tumblr'a to zobaczycie, że można znaleźć tam zdjęcia ze wszystkich konkursów skoków kilka lat wstecz. Niesamowite jak ci ludzie *czyt. te dziewczyny, bo w 99% to nastolatki* to znajdują i jak bardzo się tym interesują. Więc muszę przyznać, że to też dodaje uroku temu sportowi. Kibice. Choćby tak psychopatyczni jak my.



środa, 16 marca 2016

MUZYKA Z JEZIORKA #4

#1 SELENA GOMEZ - SAME OLD LOVE

Mój numer jeden w ostatnim czasie. Przełom w muzyce dawnej gwiazdy Disney'a notuję na piosenkę "Come & get it" i późniejsze WIELKIE BUM! na "The Heart Wants What It Wants". Teraz z każdym kolejnym kawałkiem jest tylko lepiej.



#2 DAWIN - DESSERT

Jeśli nie wiecie, co to za piosenka, przewińcie na refren. Kto spędza w internecie tyle czasu co ja, zapewne trafił na nią przy okazji trzęsących się tyłków. Wcale nie skaczę na krześle jak debil, kiedy ją słyszę. Wcale. Uwielbiam te latające hamburgery w teledysku.



#3 RIHANNA & DRAKE - WORK

ŁA ŁA ŁA ŁA ŁA ŁA! KŁA KŁA KŁA KŁA KŁA KŁA!
Ja tam "work" nie słyszę, ale czy to ważne? Nie masz tego śpiewać, masz do tego tańczyć. Nie ważne jak. Przebierz się w najbardziej wieśniacką kieckę z falbankami jaką masz, ubierz obcasy na których nie umiesz chodzić. Shake dat ass. KŁA KŁA KŁA KŁA KŁA KŁA KŁA!



#4 NOTRE DAME DE PARIS - BELLE

STOP. Hejterze muzyki klasycznej i operowej wychodzą.
Garou, Daniel Lavoie i Patric Fiori. Głosy idealne. Oryginalne wykonanie z 1998 roku jak dla mnie jest najlepsze, choć w 2006 roku na jednym z festiwali panowie też nieźle dają sobie radę. W skrócie: mogę tego słuchać wiecznie.

#5 BRUNO PELLETIER - LES TEMPS DES CATHEDRALES

Kolejna aria z "Dzwonnika z Notre Dame", chyba jeszcze piękniejsza i bardziej przejmująca. Kanadyjski piosenkarz otwiera musical w niesamowity sposób. Co najciekawsze, polska wersja w wykonaniu Janusza Radka też nie kuleje, co jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Polecam przesłuchać obie, od polskiej zaczynając... bo wiecie, jednak po tej francuskiej nasza może wypaść dość słabo.

sobota, 12 marca 2016

SATURDAY AFTERNOON

Ostatnio rzuciłam w świat post kosmetyczny i dość dobrze się przyjął, więc postaram się od czasu do czasu tworzyć coś takiego :) już mogę zapowiedzieć, że na pewno wspomnę o fajnym sklepie internetowym, w którym zakupy robiłam już drugi raz i znów jestem mega zadowolona :) no i szykuje się kolejny post muzyczny... ostatnio słucham repertuaru z "Dzwonnika z Notre Dame" *DEAL WITH IT*
Ale zanim to wszystko...

Ostatnio oglądałam mecz *Boże, jak wy już musicie mieć dość tych meczy XD* Modeny z Halkbankiem Ankara *nie wiem, czy się odmienia, ale zaryzykuję :')*. No wiecie... to tamto, fajnie, lampy będą grały... mecz stracił sens zanim się zaczął.






Jako, że macie prawo nie rozumieć dramatyzmu tego zjawiska to wam go trochę przybliżę...



1) dobra dupa 2) dobra dupa lampa 3) kryminalista


*aż mi przestały moje herbatniki smakować... idź pan z tym wszystkim w cholerę*
Nastał dramatyczny czas żałoby i oczekiwania, aż odrosną. Boże, daj mi siłę.

I oto nadszedł dzień zwany sobotą, a tam gdzie zima *he he he helmans, gówno, nie zima, ale w niektórych krajach jest coś takiego jak śnieg, serio :)* i weekend, tam też skoki. Przedostatni konkurs sezonu w Titisee-Neustadt...
NAPISAŁAM DOBRZE NAZWĘ!
















... zapewne znów wygra Peter Prevc, no ale zobaczymy. Właśnie siedzę, piszę i oglądam.

A w czasie trwania drugiej serii, tak więc od 15, będę równocześnie oglądać mecz Skra Bełchatów - Cuprum Lubin. Niby Skra mocna itp. itd. ale Cuprum ostatnio się popisuje i wygrywa z co raz to lepszymi drużynami. Tak więc czekam. Trzymam kciuki.
*Bosz, ale mi pachnie z kuchni mięsem*


*Lol, jakie brzydkie dziecko w telewizji. Nienawidzę dzieci*

Marzec jest chyba moim obecnie ulubionym miesiącem szkolnym, bo w zeszłym tygodniu byłam w szkole trzy dni, w tym tygodniu kolejne trzy dni, w następnym mam rekolekcje od czwartku, więc znowu trzy, a za dwa tygodnie święta... żyć, nie umierać.
*Boże, jak mój pies śmierdzi, to jest szok. Serio, kąpie go. A on i tak śmierdzi. Wali jak cholera.*

Bateria mojego laptopa jest ewenementem.
13.44 - 94% baterii pozostało 2 godz. 46 min
14.07 - 42% baterii pozostało 34 min


Boże, mały Fannemel zarąbał 143 metry... punkt K *tzw. linia przyzwoitości na 125 metrze...* Niech wygra, lubię go. Jest malutki i ma ładne oczy. *a w ogóle post o norweskich skoczkach też mam przygotowany, kiedyś wrzucę, może za tydzień na koniec sezonu*

No kurwa, Prevc prowadzi po pierwszej serii. Wiecie jakie to już jest nudne?! On wiecznie wygrywa. Skoczył o 5 metrów bliżej niż drugi na liście Forfang. I tak go wyprzedził. No po prostu kurwa, no nie...

*godzinę później*

Lol, Prevc nie wygrał! Wyczuwam powrót żartów o drugim miejscu XD Pierwszy Forfang, trzeci Gangnes. I meczu nie oglądam, bo nie ma transmisji :') dzięki, Polsat. Suki.



Do następnego, idę grać w Wiedźmina ;)

czwartek, 3 marca 2016

1000, 100 I KAWIOR

Liczby, liczby, wszędzie liczby! Jakiś czas mnie tu nie było, a tymczasem stuknęło mi 1500 wyświetleń i pierwsze 100 komentarzy :) dla wielu pewnie liczby niezbyt pokaźne, dla mnie jak najbardziej :) dziękuję Wam, że jesteście i czytacie, regularnie lub spontanicznie :)

Z tej okazji zerwę ze swoją zasadą: zero ciuchów, zero kosmetyków i pokażę wam parę rzeczy, które dorwałam ostatnio w drogeriach :) Wyjątkowo zrezygnowałam z Rossmanna na rzeczy drogerii Natura, która zdaniem wielu osób jest bardziej zasobna w naturalne kosmetyki do pielęgnacji. Potwierdzam, nie brak ich tam, jednak tym razem nie znalazłam wśród nich nic interesującego. Znalazłam za to parę innych kosmetyków...
Pierwszą rzeczą, na którą zdecydowałam się właściwie przez przypadek jest maska do włosów z firmy Kallos. Był to mój pierwszy produkt z tej firmy i kupiłam go ze względu na cenę: 12 zł za 1000 ml.
Na opakowaniu czytamy o naprawczych właściwościach kawioru, który ma przywrócić i odnowić naturalną siłę osłabionych włosów. Moje włosy nie są szczególnie zniszczone, choć są dość łamliwe. Kawiorowa maska sprawia, że są miękkie i nie puszą się, a w dodatku ładnie pachną. Maska nie obciąża włosów i nie przetłuszcza ich, więc zdecydowanie na plus :) wydajność, dobra cena i dobry efekt :)

Kosmetykiem, który kupuję przy każdej wizycie z drogerii jest korektor. Jestem zakręcona na punkcie kamuflaży, zapewne ze względu na moje problemy z cerą, które przy każdym makijażu wymagają dokładnego zakrywania. Nie trafiłam jeszcze na żadnego 'kapcia', który byłby kompletnym dnem, ale nie mam również swojego faworyta. Wiele osób poleca korektor z Catrice i z ręką na sercu przyznaję, że jeszcze go nie używałam.
Tym razem kupiłam kamuflaż od Essence, składający się z dwóch odcieni, choć niewiele się one od siebie różnią. Konsystencja korektora jest gęsta i dobrze kryje, łatwo się rozprowadza i długo się utrzymuje. Cena wynosi około 9 zł, co oznacza, że najczęściej wybierany przeze mnie korektor z Wibo ma poważną konkurencję ;)



Nawet po ścięciu moich włosów o jakieś 30 cm szybko powrócił problem rozdwojonych końcówek. Pomogła mi dopiero intensywna maska regenerująca od Pantene. Standardowa cena maski to około 20 zł, ja kupiłam ją za niecałe 10 zł na wyprzedaży i jest to już drugie opakowanie, które używam. Według producenta wystarczą 2 minuty by zregenerować włosy. Ja zwykle trzymam maskę... 10 razy dłużej, bo nakładam ją w trakcie kąpieli ;) tak czy inaczej, odżywka ta spełnia swoje zadanie. Moje włosy nie rozdwajają się, są miękkie i łatwo się układają. Zniknął również problem puszenia się. Maska ma cudowny zapach, który długo utrzymuje się na włosach.



Nie używam podkładu, dlatego ważny jest dla mnie dobry puder. Używam go dość dużo, a żeby uniknąć efektu pomarańczy, korzystam z pudrów transparentnych. Z nadzieją kupowałam pudry z różnych firm, żeby przekonać się, że to kolejna klapa. Wszystkie były bardzo nietrwałe, już po godzinie lub dwóch powracał problem świecącej cery. Dobry puder transparenty kupiłam dopiero miesiąc temu. Look Now! z firmy Bell kosztuje ok. 7 zł i jest do kupienia w naszej cebulowej Biedronce :) ogromne zaskoczenie, bo puder trzyma się cały dzień i posiada wszystkie zalety dobrego pudru transparentnego. Mój miał już bliskie spotkanie z łazienkowymi kafelkami, więc niestety, wygląda jak wygląda :/



Kolejnym z moich fetyszy są brwi, które maluję za pomocą tuszu do rzęs i cieni. Tusz Curling Pump Up z Lovely polecam zarówno do rzęs, jak i do brwi, bo nie skleja ich, co dla mnie zawsze jest dużym problemem. Ciężko mi był znaleźć cienie bez brokatu i dopiero koleżanka poleciła mi paletę Silkwear Eyeshadow z Wibo. Paletka przeznaczona do wykonywania smoky eye posiada cztery cienie, nr.3, który posiadam to kolory od bieli, przez dwa odcienie brązu, po czerń, której używam do brwi. Wszystkie cienie mają mocny kolor, są trwałe, a brokat znajduje się tylko z ciemniejszym brązie, jednak jego ilości wciąż są niewielkie.



A jak już mówimy o brwiach, to Tanti Auguri, Filippo Lanza! Chciałbym, żeby moje brwi chciały ze mną tak współpracować. Niestety, nie chcą :')



To tyle na dziś, zmyka oglądać mecz, bo co innego mogłabym robić wieczorem? :) Wam życzę powodzenia w jutrzejszym dniu, bo to już piątek i upragniony weekend :) jeszcze raz dziękuję za statystki i do następnego! :*

piątek, 26 lutego 2016

EAT CLEAN

Ponownie przychodzę do Was z tematem siłowni i zdrowego trybu życia. Możecie katować się ćwiczeniami, biegać dziesiątki kilometrów, podnosić setki kilogramów... ale bez odpowiedniej diety jajco z tego będziecie mieć. Jeśli ktoś poważnie myśli o ćwiczeniach i zmianie swojej sylwetki, wpierw musi przyswoić jedną, podstawową, świętą i nienaruszalną zasadę:

DIETA TO 70% SUKCESU

Zrozumienie i zastosowanie tej zasady jest podstawą przed przejściem do kolejnych etapów. Ale zanim... czym właściwie jest dieta? Słowa tego nie należy kojarzyć z drakońską głodówką i nie postrzegać go, jako karę. Dobrze dobrana dieta jest zdrowa, ale też smaczna. Są dziesiątki, jeśli nie setki mitów na temat zdrowego odżywiania, a najpopularniejsze zwykle są najgorsze i najtrudniejsze do zastosowania.

1) jedzenie do 18 / 3 godziny przed snem

Kłamstwo i kłamstwo. Zakładając, że idziemy spać o 22... nie wyobrażam sobie tych ostatnich 4 godzin.  MĘ-CZAR-NIA! Należy jeść godzinę do półtora przed snem. Wszystko jest kwestią obliczeń. Organizm pozbawiony zbyt długo wartości odżywczych, zaczyna je nadmiernie magazynować, co prowadzi do powstawania tłuszczu. Zadbajcie, żeby organizm nie był bez jedzenia dłużej niż 12 godzin.

2) im mniej, tym lepiej

NOPEEEEEE! Jak widzę dziewczyny wpierdalające na potęgę sałatę z tekstem "jestem na diecie", mam ochotę powyrywać tym tępym szczotom włosy. Wszystkie, nie tylko z głowy. Każdy organizm ma określone zapotrzebowanie kaloryczne, czyli ilość wartości odżywczych, których potrzebuję do utrzymania się w dobrej formie. Jeśli go nie zaspokoimy otrzymamy ten sam efekt, co w pierwszy punkcie.

3) nie jem mięsa, jest tłuste

*szkoda, że twój mózg nie jest tłusty, pusty dzbanie* Jasne, jeśli smażysz mięso na połowie butli oleju, to tak, będzie ono tłuste. Mięso samo w sobie zawiera różne ilości tłuszczu, w zależności od gatunku. Do tzw. "mięs chudych" zaliczamy m.in. kurczaka, indyka i ryby. To ogólnie dostępne źródło białka i zdrowych tłuszczy. Najzdrowsze wersje przygotowuje się bez panierki, wyłącznie z przyprawami, a ich ilość i dostępność w przeciętnym sklepie pozwala przygotować smaczny posiłek.

4) tłuszcz jest niezdrowy

W nadmiernych ilościach tak, w niewielkich jest wręcz konieczny. W większości przypadków nasze zapotrzebowanie na tłuszcze jesteśmy w stanie zaspokoić z innych spożywanych pokarmów jak mięsa, warzywa czy nasiona. Nie mniej, dla wielbicieli smażonego mięsa polecam olej kokosowy, który jest dużo zdrowszy niż inne. Cena za półlitrowy słoik to około 30 zł, jednak proszę nie siać paniki: do smażenia wystarczy płaska łyżka stołowa takiego oleju, więc słoik może wystarczyć nawet na kilka miesięcy.

5) dieta wodna

Kolejna głupota. Nie samą wodą człowiek żyje. Odpowiednie nawodnienie ciała jest ważne, nie mniej nadmiar wody jest zatrzymywany w organizmie i również prowadzi do wzrostu wagi. Sama nie przepadam za piciem wody i 2-3 litry dziennie stanowią dla mnie problem, więc stawiam na naturalne wody owocowe. Sok z cytryny dodaje smaku, lepiej nawadnia i usuwa toksyny z organizmu. Spróbujcie, serio!

6) dieta owocowa

Z jedzeniem owoców jest różnie... jeśli chcecie stracić na wadze, nie żryjcie ich na potęgę. Owoce składają się przede wszystkim z cukrów, a od cukru dupa rośnie. Same owoce nie uzupełniają również białka i tłuszczy.

W jednym z pierwszych postów na temat fit wspomniałam o cheat day'u.
W skrócie: dieta STOP. Cheat day możecie dowolnie modyfikować według swoich potrzeb. Może to być jeden lub dwa dni w miesiącu, całkowite odpuszczenie diety lub tylko częściowe. Najważniejsze, żeby być po nim zadowolonym i mieć motywację do dalszego zdrowego odżywiania. Stopniowo możecie podnosić sobie poprzeczkę, by po kilku miesiącach wasz cheat nie obejmował pizzy, kebaba i paczki chipsów, ale składał się z większej ilości mięsa i owoców. Jednak to już wersja dla zaawansowanych *jeszcze długo nie będę się do niej zaliczać*
Mniej grzeszną wersją cheat day'u jest cheat meal. Zamiast całego dnia obżarstwa jest to tylko jeden posiłek. Wersja do ambitnych, posiadających silną wolę. Jeśli czujecie się na siłach, odpuście tylko np. obiad. Zamiast kurczaka z ryżem i warzywami idźcie do MacDonald'a. Kolacja już zgodnie z normą.



Wspominałam już o białku w posiłkach, jednak z pewnością słyszeliście też o białkach do picia. Macie przed oczami tych wszystkich napakowanych kolesi z siłowni? Niestety, w ostatnim czasie białko stało się symbolem wielkich mięśni i byczego karku.
Na rynku są dostępne różne rodzaje białka, w zależności od waszych potrzeb. Niektóre są specjalnie modyfikowane, by dodatkowo spalać tłuszcz, inne zaś dodają mocy na treningu. Jeśli chcecie odpowiednio dobrać białko, najlepiej jest zapytać trenera na siłowni lub kogoś, kogo wiedzy na ten temat jesteście pewni.

Ale po cholerę właściwie to całe białko? Zdarza się, nie macie czasu na posiłek. Zamiast chodzić głodnym lub zjeść coś szybko na mieście, lepiej wypić białko, które choć nie jest pełnowartościowym posiłkiem, da nam zapas energii na parę kolejnych godzin.
Opcja druga *do której należę* to sportowcy. Oprócz siłowni trenuję też siatkówkę cztery razy w tygodniu. Mieszkam w internacie, a posiłki nie specjalnie mi odpowiadają. Staram się gotować sobie sama, ale wiadomo - nie zawsze po szkole i treningu mam czas i ochotę. Po za tym, nawet przy pięciu pełnych posiłkach nie zawsze jestem w stanie wyciągnąć 100% potrzebnych wartości. Organizm wykorzystuje wypite przed lub w trakcie treningu biało do regeneracji i nie czerpie ich z kolejnego posiłku.

Jak widzicie o diecie można by gadać sporo, a to nie jest jeszcze wszystko, co chcę wam powiedzieć. W kolejnym poście postaram się scharakteryzować poszczególne posiłki, ich skład i wartości oraz podać kilka przykładowych jadłospisów. Będzie też trochę o liczeniu kalorii, redukcji i masie :) do następnego!

środa, 17 lutego 2016

DAILY VOLLEY

Miałam na dzisiejszy dzień ambitne plany i niewiele z nich wyszło. Z rana chciałam jechać na siłownię, żeby na 16 wrócić na mecz... ale siłownia otwarta jest od 15 także... z czegoś trzeba było zrezygnować...

SIATKÓWKA 1
SIŁOWNIA 0
Niestety...

Wstałam po 12, żeby cały dzień spędzić przed komputerem w oczekiwaniu na mecze, które nie do końca po mojej myśli się ułożyły. Siatkarska Liga Mistrzów wkroczyła w fazę play off'ów, co oznacza już naprawdę wysoki poziom spotkań.
W pierwszym meczu zmierzyła się drużyna z Modeny i turecki Halkbank Ankara. Choć obie ekipy dysponują światowej klasy zawodnikami, to drużyna z Włoch była wymieniana w roli faworyta, ba! nie tylko do wygrania tego spotkania, ale całej Ligi Mistrzów. Trzeba przyznać, że grają dobrze, momentami grają wręcz fenomenalnie i nawet najprostsze akcje w ich wykonaniu są nie do zatrzymania.
Nie dziś.
3:0 dla Halkbanku. Przewaga boiska? Kibiców? Zmęczenie podróżami? Fakt faktem, Halkbank grał dobrze, ale wierzcie mi na słowo, Modena potrafi grać lepiej. Więc oprócz patrzenia na ich blond łepetyny nie było w tym spotkaniu nic fajnego.



Drugi mecz, rozgrywany w łódzkiej Atlas Arenie gościł w roli gospodarza Skrę Bełchatów i Ziraat Bankasi Ankara. Ech, ta Ankara, taka bogata, że dwa kluby ma... szkoda, że ten drugi gówno grać potrafi. Mówi się, że Ziraat nie powinien w ogóle wyjść z grupy i pewnie by tak było, gdyby drużyna z Moskwy nie musiała oddać meczu walkowerem.
I wydawać by się mogło, że co to dla Bełchatowa takie tureckie łebki... no i pewnie tak by się na to patrzyło, gdyby nie fakt, że w ostatnim miesiącu Skra przebyła drogę Wrocław-Rzeszów-Gdańsk-Łódź i zawodnicy byli wykończeni jak psy, a pierwszy atakujący doznał kontuzji kręgosłupa szyjnego. Tak osłabiony Bełchatów słaniał się po boisku przez cztery sety, żeby w ostatnim, kiedy już wydawało się, że będzie tie break, zebrać się do kupy, odrobić cztery punkty straty i zakończyć mecz asem serwisowym. Powiedzmy, że satysfakcjonujący mecz.

Myśląc o tym z perspektywy czasu wolałabym jechać na siłkę. Mogłabym wreszcie wypić moje waniliowe białko... *znaczy i tak je dziś wypiję, chociaż nie powinnam, ups.*

No i zapomniałabym wspomnieć o wczorajszym meczu *Cucine* Lube *Bance Marche Civitanova* *zawsze będzie mnie śmieszyć ta nazwa, serio :')* z Arkasem Izmir. W skrócie o oczekiwaniach? Lube miało wygrać szybko i bezboleśnie, 3:0 i do domu. Niby 3:0 było, niby szybko, niby bezboleśnie, ale w momencie, w którym jeden z topowych zawodników przez dwa sety dostaje 2 piłki, gdzie zwykle dostaje ich 20... nuuuuuudyyyyyy. Mimo wszystko obejrzałam.


Zdjęcie pod tytułem "CTRL+C CTRL+V CTRL+V" pomijając fakt, że *w kolejności* to Serb, Słoweniec i Kubańczyk :')
 
*ten moment, kiedy rozpuszczasz to zasrane białko, a potem patrzysz na nie przez 15 minut, bo boisz się, że będzie ohydnie smakować... nie, jest dobre. A w ogóle post o białku też niedługo będzie*

Tak więc dziś zrobiłam to, co robię najlepiej, a więc opowiedziałam o meczach, przerobiłam kilka fajnych zdjęć i wrzuciłam *a raczej raz wrzucę* jako takiego posta. Odhaczone! Dobranoc.

wtorek, 16 lutego 2016

MUZYKA Z JEZIORKA #3

#1 CIARA  - PAINT IT, BLACK

Piosenka The Rolling Stones z 64 roku w wykonaniu amerykańskiej piosenkarki R'n'B. Może brzmi niesmacznie, ale brzmi niesamowicie. Piosenka wykonana na potrzebę filmu "Łowca Czarownic" z Vin'em Disel'el w roli głównej, idealnie oddaje tajemniczy i nieco mroczny klimat filmu.



#2 WILLY WILLIAM - EGO

Znacie moje lenistwo, prawda? Jeśli nie to patrzcie: dobrze się słucha.


#3 COLDPLAY - HYMN FOR THE WEEKEND

Nie, nikt tu nie śpiewa o weekendowej imprezie. Picie i ćpanie mówi... o miłości. W rolę indyjskiego anioła wciela się niesamowita Beyonce, która czaruje zarówno w teledysku ubrana w złoto i burgund, jak i w samej piosence. Można słuchać choćby dla niej samej.




#4 EMINEM - WITHOUT ME

Szczerze? Nie chce mi się czytać całego tekstu, ale dla mnie nie dla niego słucha się tego typu piosenek. Wystarczy, że słuchając Eminema, czujesz się jak prawdziwy madafaka. Dla ludzi ulicy nic więcej się nie liczy.


poniedziałek, 15 lutego 2016

Dziś oficjalnie mogę powiedzieć, że zaczęłam ferie, bo poprzednie dwa dni teoretycznie należały jeszcze do weekendu. Nie mniej, były to dobrze spędzone dwa dni, a że nie mam o czym pisać to trochę Wam o nich poględzę.

W sobotę dzień zaczęłam od lenia. Na piżamę narzuciłam bluzę brata *w której mogłabym się zgubić*, zrobiłam śniadanie bogów *owsianka z kakao, migdałami i cynamonem, mniam!* i jak na typowego nerda przystało... grałam w Wiedźmina. Niestety, trwać wiecznie to nie mogło, jako, że byłam sama w domu, musiałam posprzątać, rozpalić w piecu i zająć się psem *perfekcyjna pani domu* Z moim tempem dwie godziny roboty. No i naszła mnie ochota na siłownię, więc ogarnęłam się z życiowej kupy i pojechałam. Wróciłam wieczorem i zasnęłam jak smok *ogniem ziałam, bo zębów nie umyłam, ups.*

Wspominałam Wam o moich podbojach na siłowni już parę razy i pewnie jeszcze nie raz jakiś post w tym temacie się pojawi. Ostatnio skupiam się przede wszystkim na brzuchu i bieganiu. Dietę trzymam w 70%, bo wciąż ciężko odstawić mi słodycze. Nie mniej: ryż, makarony, kurczak z przyprawami i jajka. Uwierzcie, że dobrze przygotowane nigdy się nie nudzi *o diecie też planuję post*.



Niedziela, dzień cwela. Lol. Nie śmieszne. Spałam, jadłam, grałam, oglądałam skoki. A tak na poważnie... WALENTYNKI! Nie zbyt lubię to święto i nie dlatego, że jestem singlem, ale... w ostatnim czasie ze wszystkiego robi się chwyt marketingowy i okazję do zarobków. W sklepach pełno serduszek, czekoladek i pluszowych misiów, a ludzie gonią za prezentami, zapominając, że to Święto Zakochanych. I tak samo uważam, że świętować powinni je zakochani, a nie osoby kochające się. Tak więc: z partnerem, chłopakiem, mężem, a nie rodziną. Takie moje zdanie.
Tak więc, wczoraj odcięłam się od walentynkowego szumu, masy postów na facebook'owej tablicy z całującymi się parami i bukietami róż. Dziś Walentynki? Nie, dziś loty w Vikersund *biczyz*

Norweski konkurs lotów można uznać za niemal idealny. Polacy poradzili sobie mniej źle niż zwykle. Żyła oddał dwa dobre skoki, Stoch zaszurał nartami po buli, a Stękała po pierwszym świetnym skoku spaćkał drugi. Szum niewątpliwie zrobili gospodarze, bo połowę czołowej dziesiątki stanowili właśnie Norwedzy *trener, pieszczotliwie zwany Papa Stöckl, siem popłakał... no rozkleiła siem, chłopina, no...* Trudno się dziwić, skoro w składzie mają rekordzistę w długości lotów (251,5 metra... wyobrażacie to sobie?), trzeciego skoczka klasyfikacji generalnej i trzech skaczących daleko i powtarzalnie ziomków, z pośród których jeden wczoraj poleciał na 249 metrów. Za ten właśnie wyskok dostał trzecie miejsce na podium. Drugi był Austriak, zeszłoroczny zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni Stefan Kraft.
Hitem bez wątpienia jest pierwsze miejsce. Nie żeby zaskoczeniem było zwycięstwo Petera Prevca, 12 w tym sezonie. Ważne, w jakim stylu... Leciał i leciał, wylądować nie chciał... a jak już wylądował zaorał plecami po stoku, więc noty były najsłabsze z możliwych... i i tak wygrał. Wniosek z tego taki... że gdyby ten facet nie skoczył w ogóle też by wygrał. Serio.


To jest najpiękniejsze zdjęcie ever. Naprawdę. Nikt.Nie.Lata.Tak.Pięknie. Umarłam.
 
Dziś z rana wyjątkowo wstałam dwie godziny wcześniej, żeby poświęcić godzinę z życia na naukę szatana potocznie zwaną matematyką. W gimnazjum był to jeden z moich ulubionych przedmiotów za sprawą najlepszej nauczycielki ever. Serio, Gocha rządzi, wszystkich matmy nauczy. Chociaż poziom nauki w moim liceum nie stoi na najwyższym poziomie *szkoły sportowe pozdrawiają* to jakieś tam podstawy trzeba umieć. A nauczycielkę mam... wątpliwą, delikatnie mówiąc... tak więc, pojechałam go Goszy i w ciagu godziny zrobiłam to, co w liceum wałkowałam przez pół roku. Magia nauczyciela. Wszystko jasne.

Najbliższy tydzień obejmuje kilka dni z przyjaciółką, wypad na zakupy i przede wszystkim - mecze! Siatkarska Liga Mistrzów rozpoczyna fazę play-off i łączy to, co lubię najbardziej, a mianowicie drużyny włoskie i polskie. W środę maraton rozpoczynam już od 16.30, bo grają wspomniane dwa posty temu Lampy z Modeny *moja mała blondyneczko...*, a o 18 *również wspomniana przy okazji farbowanych bród* Skra Bełchatów.
We wtorek, czyli jutro *cóż za mądrość, jutro jest wtorek...* gra moja druga ulubiona włoska drużyna *UWAGA, FANFARY...*

... CUCINE LUBE MANCE MARCHE CIVITANOVA...

Tak, to jedna nazwa. Po prostu Lube. Ekipa zrzeszająca największe siatkarskie ewenementy jak 40-letni atakujący, słoweński przyjmujący o nazwisku Cebulij *polski gen, na 100%*, młody amerykański rozgrywając zaginający system i włoski Kubańczyk z zasięgiem 360 cm. Lube się nie ogarnia, Lube po prostu się kocha :')

Po lewej il mio idolo, wspomniany włoski Kubańczyk - Osmany Juantorena *drugie nazwisko wam oszczędzę* Piękny jest, serio...
 
Zawsze miło jest mi pisać takie luźne posty, bo to też moja forma wygadania się do Was, a jak widać lubię gadać :) post z muzyką mam już gotowy, pewnie wrzucę go na dniach i przydałaby się pewnie recenzja jakiejś książki, co nie...? Obecnie wciąż męczę się z biografią Michael'a Jordana. "Męczę" pod względem jej długości, bo to prawie 600 stron i choć książkę czyta się naprawdę fajnie to zajmuje to trochę czasu. Jak tylko skończę to opowiem coś więcej, ale już teraz polecam wszystkim, nie tylko fanom koszykówki, bo sama do nich nie należę.
Opowiadajcie jak leci u Was, w trakcie ferii czy już po? Dla tych, którzy jak ja zaczynają "zimowego" lenia życzę miłego wypoczynku, a dla pozostałych wytrwałości, już niedługo Wielkanoc i kolejne wolne dni :) Do następnego! *czyli do jutra ;)*

niedziela, 14 lutego 2016

IMAGINE OF PEACE

Przeraża mnie ilość postów, którą muszę przeczytać... mam zaległości z dwóch tygodni, a nie lubię zostawiać nieprzeczytanych wpisów... ale zanim wrócę do czytania, wrzucę coś od siebie. Nie będzie śmiesznie, ironicznie, złośliwie, jak to w moim przypadku często bywa. Będzie w 100% poważnie.

Czytając zaległe posty, trafiłam na wpis o pacyfistach i zdałam sobie sprawę, jak bardzo świat potrzebuje teraz pokoju. Zastanawialiście się kiedyś, o co toczą się wszystkie wojny?
O religię? Jeśli dane państwo chce wyznawać inną religię niż my, co nam do tego?! Szanujmy siebie wzajemnie, respektujmy nasze religijne prawa, nie nawracajmy nikogo na siłę. Zanim ktoś oburzy się, że islamiści podkładają bomby pod kościołami katolickimi, powiem: niech to działa w obie strony. Nawet, jeśli oni nie szanują nas, my szanujmy ich i zamiast zabijać, próbujmy ich przekonać, że możemy żyć obok siebie bez wyrządzania sobie krzywdy. Ktoś musi zaproponować zgodę.

Wojny o pokój? Pokój jest brakiem wojny, więc czy wojną powinno się o niego walczyć? Chyba nic więcej nie trzeba dodawać...

Okres wojen o terytoria chyba już się zakończył, nie mniej również jest to dla mnie głupota. Wyspy w pobliżu Argentyny zależą do Wielkiej Brytanii? Co najmniej nielogiczne, ale czy warto poświęcać życie dla kawałka ziemi? Żeby poprawić sytuację ekonomiczną kraju? Stworzyć miejsca pracy, zapewnić młodym ludziom przyszłość, naprawiać kraj od środka, a nie przelewać krew za wyspę. Diamentów na niej nie ma, więc niewiele krajowi pomoże.

Wojny o władzę? Ile ludzi zginęło na Ukrainie przez psychopatę zwanego Putin? Umarli broniąc swojej ojczyzny, bo prezydent największego państwa na świecie, leżącego na dwóch kontynentach, zajmującego powierzchnię 17 100 000 km² uznał, że wciąż jest ono za małe.

Można by pytać wielu osób, po co to wszystko, ale czy ktoś by nam odpowiedział? Laureat Pokojowej Nagrody Nobla prowadzący wojnę w Syrii? Prezydenci najpotężniejszych i najbardziej wpływowych państw na świecie? Kto mi powie, dlaczego ludzie masowo giną w wojnach, o których przyczynach nie mają pojęcia? Kto mi powie, co kieruje ludźmi, kiedy mordują innych?

Możesz powiedzieć, że jestem marzycielem... ale nie jestem jedyny.

Jak zaśpiewał John Lennon, marzę o pokoju i możecie mówić, że to nierealne, ale ja wierzę. Zawsze będę wierzyć, że ludzie są bardziej dobrzy niż źli i to od nas zależy jak będzie wyglądał świat, w którym żyjemy. Pewnie nie dożyję czasów, gdy ludzie będą otwarci na siebie nawzajem, będzie bezpiecznie i spokojnie... ale pozostaje mi o tym pomarzyć...


Podziękowania dla Arlety, która swoim wpisem zainspirowała mnie do napisania tego posta. Dziękuję.

piątek, 12 lutego 2016

BLONDE

Kiedy ja tu ostatnio byłam...? Ech, zapewne dawno, więc wracam z nadzieją, że jeszcze nie wszyscy mnie opuścili. Dziś post o tematyce przede wszystkim sportowej, ale zanim, jeszcze trochę o rozpoczynających się dla mnie feriach i szkole.

Dziś ostatni dzień, z którego cztery godziny przeznaczyłam na udawanie, że interesuje mnie szkoła, tematy i nauczyciele. Nie, nie interesują. I zapewne nigdy nie będą... no, ale niech żyją w kłamstwie.
Ten tydzień był szczególnie przyjemny, bo poniedziałek odpuściłam sobie zupełnie. W planach miałam wizytę w urzędzie marszałkowskim po odbiór wyróżnienia, ale że miałam to *delikatnie mówiąc* w pompie to pospałam do 13 *a potem oczywiście poszłam na trening... nie ważne, że oficjalna wersja głosiła, że bolą mnie zatoki*.
Z wtorkowego planu wypadły mi dwa angielskie, w środę nie miałam dwóch polskich *3 godziny lekcji, poezja...*. I wreszcie, po raz pierwszy odczuliśmy, że jesteśmy szkołą sportową, bo w czwartek cała szkoła wypełniła po brzegi małą halę ERGO Areny, żeby kibicować młodej lidze Trefla Gdańsk czyli naszej III klasie siatkarskiej. Piątek to 4 godziny lekcji, więc kończą się one szybciej niż zaczynają i oto jestem! W domu, we własnym pokoju! I zaczynam dwa tygodnie grania, pisania, czytania, oglądania meczy i skoków!

A jak już mówimy o sporcie *moja umiejętność przechodzenia z tematu na temat... jest gówniana :)* to tydzień temu miałam mały maraton siatkarski. Puchar Polski wywalczyła w bólach Skra Bełchatów, pokonując obecnie najlepszą drużynę w lidze - Zaksę Kędzierzyn-Koźle. Przeżyłam trzy zawały, pięć ataków pseudo-parkinsona i rozcięłam sobie rękę... uderzając o biurko... 1:0 dla biurka. Ups.

No, ale mecz skończył się tak, jak chciałam i to jest najważniejsze. Jesteśmy w tej części, w której próbuję wytłumaczyć Wam, że Bełchatów to nie miasto, nie drużyna, nie kopalnia węgla... to stan umysłu.
Nie no, żart, tego nie można wytłumaczyć. Po prostu powiem, że padł zwariowany pomysł, na który zgodziło się dwóch zawodników...



R.I.P. Andrzej Wrona, Facu Conte i ich bożyszcza uroda.

Środowy mecz był w porządku dopóki nie było zbliżeń kamery. Wtedy był śmiech :') pierwsza reakcja: "ja pie***le, jacy oni brzydcy XD". No, ale - jak mówiłam - to jest Bełchatów... żółto-czarne barwy drużyny uhonorowane. Że tak zaśpiewam... "You know what it is, black and yellow, black and yellow, black and yellow, black and yellow" *śmieszek taki ze mnie, he he. he. nie śmieszne, wiem.*

Tak w temacie jeszcze wspomnę, że rozgrywający nie miał farta i farba też go dosięgnęła. Nie wiem jak, bo raczej nie po dobroci i z własnej woli, ale jak się przyjrzycie grzywce to po prawej jest tak śmieszny jasny maziaj. Biedny Nico :') pewnie dostał pędzlem w caban XD



Ale na tym się maraton siatkarski i farbowanie nie kończy, bo równocześnie z Bełchatowem swoje mecze rozgrywały drużyny z Włoch. Puchar trafił w ręce Modeny, która podobnie jak Skra:
a) ma ostro na bani
b) lubi wszystko co żółte
i jako zdobywcy Pucharu Włoch zrobili to, co robią najlepiej... czyli zniszczyli system.


KABOOM! Jakbym widziała moją klasę piłkarzy nożnych... platynowy gen lechistów odnaleziony.
To świeci.
Światłem własnym, nie odbitym.

Współczucie dla Trentino, które wczoraj miało przyjemność zagrać mecz z Modeną... wchodzi na boisko, a po drugiej stronie siatki lampy.
Oczywiście farta mieli łysi *proszę zidentyfikować po prawej stronie, biały i pół-murzyn* bo ucierpiały tylko brody, a to zawsze mniej wstydu jak się zgoli... a farta nie mieli bruneci z zarostem. Oni nigdy nie mają farta. Nigdy. Serio.
Dla potwierdzenia, że to nie są jaja, poszło w świat drugie zdjęcie. Wygląda wieśniacko, ale przynajmniej jest śmiesznie. W sumie oto chodzi w życiu, nie? Żeby było fajnie, nie zawsze poważnie. Modena jest życiem. Taki z tego wniosek.




Jak wspomniałam, łysy miał farta, broda nie wygląda najgorzej. *przy okazji, Tanti Auguri, Ervin Ngapeth!*
Po meczu poszło jeszcze standardowe selfie z dziennikarzem z miejscowej telewizji Rai. Uwierzcie mi, że nikt nie ma lepszych zdjęć z meczu niż Maurizio Colantoni. Nie każdemu lampy chcą pozować.



Jedna z trzech osób na tym zdjęciu ma naturalny kolor włosów. Dwie pozostałe nie mają farta.
Że tak zanucę... moja mała blondyneczko...*moja blondyneczka to ta po prawej, jest ładna, serio*.
I to uczucie, kiedy znajdujesz pierwszą galerię z meczu... i widzisz blond... wszędzie blond...
Świat byłby piękniejszy, gdyby wszyscy mieli do siebie taki dystans.

I niby miało być o sporcie, ale jest bardziej o włosach. Ups.
Jako, że zaczynam ferie, postaram się codziennie wrzucać jakiegoś posta. Zaraz zabieram się za kolejną *3?* część MUZYKI..., bo znalazłam kilka fajnych kawałków i postaram się wrócić do tematu ćwiczeń, siłowni i cheatday'u, o którym obiecałam wspomnieć. Do zobaczenia *mam nadzieję* jutro!

 

*jutro idę na gym i właśnie wpierdalam chipsy :)*

sobota, 30 stycznia 2016

MUZYKA Z JEZIORKA #2

#1 STROMAE - TOUS LES MEMES

Ostatnio stałym elementem mojego dnia stał się snapchat. Pomijając siatkarzy, moimi ulubieńcami są Marita (DEYNN) i Daniel Majewski (majewskitrenuje). Kto ogląda, ten wie, że rzadko się zdarza, żeby na snapie nie leciało PAPAOUTAI, które jest właściwie już hymnem Daniela. TOUS LES MEMES to kolejna piosenka Stromae i podbiła moje serce tak, jak poprzednia.
A kto nie ogląda, ten niech po prostu posłucha.


# RUDIMENTAL & ED SHEERAN - LAT IT ALL ON ME

Nie przepadam za bardzo za Rudimental, bo obrzydł mi przez puszczaną na okrągłą piosenkę WAITING ALL NIGHT, która niezbyt mi podeszła... Tym razem, w połączeniu z głosem Sheerana wyszło z tego coś naprawdę przyjemnego dla ucha.



#3 JASON DERULO & JENNIFER LOPEZ - TRY ME

W tej chwili mój numer jeden! Lekko, pozytywnie, jakby w tęsknocie za latem. Poprawia mi humor, gdy zaczyna się kolejny tydzień szkoły, daje klimat, gdy nadchodzi weekend i właśnie zeżarłam pizze z żelków. Dziękuję.

#4 MADONNA - GHOSTTOWN 

Wydany rok temu singiel nie zrobił furory na rynku muzycznym i gdyby nie przypadkowy artykuł na przypadkowej stronie pewnie nigdy bym o niej nie usłyszała. Na szczęście wyszło jak wyszło i chętnie wracam do tego numeru. Nostalgiczny i romantyczny kawałek z utrzymanym w mrocznym, post apokaliptycznym klimacie teledyskiem.



#5 BEYONCE - CRAZY IN LOVE (50 SHADOWS OF GREY VERSION)

Od premiery "50 twarzy Grey'a" minęło już sporo czasu. Ucichły plotki i dyskusje na temat filmu, przminął fenomen "Love my like you do", od którego nadmiaru można było rzygać tęczą. Mnie tymczasem naszła ochota na promującą film piosenkę Beyonce, która jest coverem hitu z 2003 roku. Z tanecznej piosenki autorka zrobiła klimatyczny i uwodzicielski kawałek. Klasa!

sobota, 23 stycznia 2016

FIT INSPIRATIONS

Wiecie co robi człowiek po powrocie do domu na weekend? Wpier***a. Wszystko co nadaje się do jedzenia. 4 miski płatków zapija colą, poprawia połową słoika nutelli, bułkami pełnoziarnistymi i waniliowym jogurtem pitnym. Kubek herbaty z cytryną, bo zimno na dworze. No, moja dieta... nie, nie od jutra, po prostu dziś cheat day (o którym też trochę opowiem w najbliższym czasie).
A wracając do tematu... Niedawno wrzuciłam mowę motywacyjną, więc dziś przychodzę z czymś miłym dla oka. Pokażę Wam kilka zdjęć przedstawiających moje ideały, o które walczę i pewnego dnia - mam nadzieję - osiągnę.

1. BRZUCH

Mój fetysz numer jeden. Silny brzuch to niekoniecznie męski sześciopak. Dla pań, które wolałby coś delikatniejszego i bardziej kobiecego poleca się wszelkiego rodzaju ćwiczenia w formie deski i wymachu nogami, które angażują przede wszystkim dolne partie brzucha, a co za tym idzie - spalają cześć tłuszczu z tych okolic. No i ćwiczenia cardio! Bieganie, schody, rowerek, każdy znajdzie coś dla siebie.



2. RĘCE

Nie ścigaj się ze swoim chłopakiem. Faceci mają genetycznie zaprogramowane dbanie o bicepsy. Mając w obwodzie więcej, niż stali bywalcy siłowni płci męskiej będziesz wyglądać jak Robert Brunejka. Jeśli ci się to marzy to ok, 100 na łapę i lecimy, ale który facet chciałby się umówić z Hardkorowym Koksem?


3. NOGI

Nie zapominamy o dniu nóg! Broń mnie Boże przed byczymi udami i męskimi łydkami. Kobiece nogi powinny być silne, ale smukłe. Zamiast inwestować energię w kolejną serię przysiadów, zrób cardio! Spal tłuszcz, a mięśnie będą bardziej widoczne. Nie ma potrzeby hodowania ich do XXL.




4. PLECY

Mój fetysz numer dwa. Umięśnione plecy... ech... no prostu są fajne. Oczywiście nie mówię tu o tym, żeby wzorować się na Hulku i mieć grzbiet jak wół, ale pomyślcie o tych sukienkach z wyciętymi plecami... Padam. Nie wstaję. Albo wstaję. I idę robić plecy.

5. POŚLADKI

Niech widzą, że pompujesz! Jestem przeciwniczką tyłków nadmuchanych na wzór Nicki Minaj, ale krągłe i jędrne pośladki są tym, co tygryski lubią najbardziej. Zdecydowanie lepiej prezentuje się kształtna pupa w leginsach niż płaski flak w beznadziejnej próbie ratowania go obcisłymi dżinsami.



Pomijając te pięć standardów to fetyszem numer trzy jest spalanie boczków. Geny niestety zarządziły, że większość tłuszczu osadza mi się właśnie na brzuchu i bokach. Na spalanie najlepsze bieganie, ale nie zaszkodzi też dołożyć do tego deski ze skrętami bioder. Kilka fajniejszych ćwiczeń postaram się pokazać w kolejnym poście :)

Zapraszam również na drugiego bloga o tematyce sportowej :)

volleyski.blogspot.com