poniedziałek, 28 grudnia 2015

DIY Christmas Decorations

Tak jak obiecałam, pokażę Wam jeden z moich świątecznych prezentów :) jest to zestaw ozdób świątecznych do samodzielnego wykonania. Wymaga jako takich umiejętności manualnych, na szczęście problemu z tym nie mam i mogę zdecydowanie polecić to jako prezent dla bliskiej osoby :)




Zestaw zawiera cztery komplety materiałów, a każdą z ozdób możemy zaprojektować wedle uznania. Niestety, dopiero po fakcie wpadłam na pomysł użycia innych kolorów nici i guzików niż te w zestawie. Nie mniej, polecam wypróbować najróżniejsze materiały i metody jakie wam wpadną do głowy :)

Na wstępie powiem, że choć w oryginale są to aniołki, jak nazywam je Ruskami :D tak więc zaczynam od ubrania naszego Ruska. Serduszko przyszyłam wcześniej, sam ciuszek ma z tyłu szew jak od pijanej krawcowej, ale co tam! Ozdoby mają swój własny, milutki styl i krzywe szycie nie odbiera im uroku ;)
Wykonanie czapki jest banalnie proste, bo wymaga tylko zszycia jej w dowolnym punkcie i bez względu na to, jak (nie)umiejętnie to zrobicie, wygląda ładnie :)
Ze sznurków pleciemy włosy według własnego uznania, ja postawiłam na warkoczyki... bo są najprostsze ;) możemy przykleić je do głowy figurki lub przyszyć do czapki, a samą czapkę też najlepiej przymocować, bo bardzo łatwo spada.



Tak się prezentują Ruski w moim wykonaniu :) czapeczki dodatkowo wywinęłam i zszyłam na dole, bo łatwiej wkłada się je na glacę, nie spadają tak łatwo i nie prują się :) naprawdę jestem mega zadowolona, bo to super zajęcie na świąteczne popołudnia, a efekt pracy jest uroczy :)

piątek, 25 grudnia 2015

❉ Buon Natale! ❉

Już w listopadzie na blogi zawitały posty świąteczne, wczoraj typowo bożonarodzeniowe z choinkami i wigilijnymi obyczajami, a u mnie... pusto. Ops, czas to naprawić! W skrócie o moich tradycjach świątecznych, tegorocznej Wigilii i planach na nadchodzące dni :) Życzenia składałam Wam już w poprzednim poście, jeśli do kogoś nie dotarły to wklejam je tu ponownie, a dla tych, którzy już je przeczytali utrzymuję je w mocy i życzę spełnienia wszystkich marzeń :)
Życzę Wam spokojnych, ciepłych Świąt, spędzonych w gronie ukochanych osób, szczerych uśmiechów i miłości najbliższych. Odpocznijcie przez ten czas, zbierzcie siły na nadchodzącą zimę i wejście w nowe półrocze szkolne. Cieszcie się z prezentów, jednak pamiętajcie, co jest najważniejsze w tym Święcie :) nie zamykajcie się w pokojach, spędźcie ten czas z rodziną i podziękujcie za ich miłość :) Wesołych Świąt!

Mam nadzieję, że Wasza Wigilia minęła spokojnie i przyjemnie, a prezenty okazały się trafione, tak jak w moim przypadku :)
Opłatek, kolacja, kolędy, prezenty - to tradycyjna kolejność w moim domu i w tym roku nie uległa zmianie :) nie przepadam za dzieleniem się opłatkiem, więc życzenia zwykle składam skromne i mało oryginalne... co do kolacji, to zaczęliśmy już po 15, bo mój tata kolejny rok pod rząd szedł na nocną zmianę do pracy :/ tak więc już o 18 siedziałam z mamą przed telewizorem czekając na "Kevina samego w domu". Ostatecznie go nie obejrzałam skacząc między kanałami w oczekiwaniu na podsumowanie roku siatkarskiego ;)

Jak już temacie siatkówki jestem to wspomnę, że planuję założyć drugiego bloga poświęconego sportom, które oglądam, żeby oddzielić największą, sportową część mojego życia od reszty :)

Wracając do wczorajszego dnia... prezenty! Jasne, nie są najważniejsze, nie mniej to miła tradycja :) co roku jest u mnie to samo: dostaję pieniądze, za które mam sobie coś kupić i zapakować pod choinkę... no i kupuję, pakuję... a i tak przychodzi masa "drobnych paczek", żeby była niespodzianka :) tegorocznym prezentem nr. 1 są figurki, którym poświęcę kolejnego posta (który - mam nadzieję - pojawi się najpóźniej jutro). Po za tym od rodziców dostałam garnek elektryczny, żeby móc w internacie gotować porządne jedzenie (bo śmierdząca mikrofalówka i czajnik raczej nie wystarczają :/ ).

Jestem prawie pewna, że te święta miną mi pod znakiem książek, których do przeczytania mam aż nadmiar i pewnie napiszę przy okazji kilka postów Bookoholika :) (już zapowiadam, że będzie w najbliższym czasie biografia Micheala Jordana :) )

Rzeknijcie słowo jak wyglądała wasza Wigilia i jakie macie plany na resztę świąt :) tym, których czekają rodzinne odwiedziny życzę wytrwałości dla zrzędliwych ciotek :) jeszcze raz Buon Natala, Wesołych Świąt!

niedziela, 20 grudnia 2015

Pierwszy 1000

Jednym wybija 1000 postów, innym 1000 obserwatorów, mi... 1000 wyświetleń :) dla większości prowadzącej blogi już od jakiegoś czasu nie jest to zapewne imponująca liczba, jednak dla mnie, prowadzącej stronę od września jest to pierwsze drobne święto :)

Z tej okazji dziękuję wszystkim czytelnikom: wpadającym na chwilę i tym stałym obserwatorom, których liczba - mam nadzieję - wciąż będzie rosnąć :) chciałabym trafić do jak największej liczby osób i dziękuję, że jesteście moimi pierwszymi odbiorcami, którzy umożliwiają mi dalszą pracę i motywują do niej :)

Jeszcze raz dziękuję, że jesteście :) postaram się jeszcze dziś wrzucić posta tematycznego, ale jeśliby się to nie udało to zapewne nie zrobię tego aż do Świąt... tak więc gdyby nie było okazji by złożyć wam życzenia już teraz życzę Wam spokojnych, ciepłych Świąt, spędzonych w gronie ukochanych osób, szczerych uśmiechów i miłości najbliższych. Odpocznijcie przez ten czas, zbierzcie siły na nadchodzącą zimę i wejście w nowe półrocze szkolne. Cieszcie się z prezentów, jednak pamiętajcie, co jest najważniejsze w tym Święcie :) nie zamykajcie się w pokojach, spędźcie ten czas z rodziną i podziękujcie za ich miłość :) Wesołych Świąt!



sobota, 12 grudnia 2015

Narcystycznie

Pisałam ostatnio mądre posty z życiowym przesłaniem, więc czas teraz na coś luźniejszego z nutą mojego złośliwego humoru. Jako, że moje życie jest jeszcze bardziej ironiczne niż ja, to o nim Wam dziś trochę opowiem, bo chyba nie było jeszcze takiego czysto narcystycznego posta, jaka to jestem fajna... *powinnam napisać "nie no, żarcik, wcale nie jestem"... ale mama mówiła, że nie ładnie kłamać*



Kończy się półrocze, więc warto by było coś opowiedzieć o nowej szkole. Szkoda mi było rozstawać się z ludźmi z gimnazjum, bo z niektórymi znałam się 10 lat, innymi 6, więc praktycznie wszyscy znaliśmy się jak łyse konie... *głupie powiedzenie, konie z futrem znają się niby mniej czy co? o.O* Początek w nowej szkole był wątpliwy, bo większość osób znała się z obozów czy klubów i ciężko było wstrzelić się do częściowo ukształtowanej paczki... No, ale ostatnie miesiące wskazują, że jednak nie jest tak źle, jak się spodziewałam. Klasa okazała się naprawdę ok. Jasne, że są osoby, których nie trawię, ale takie są wszędzie, no nie? Większość jest naprawdę super i nie żałuję, że spędzę z nimi kolejne trzy lata.



Szkoła sama w sobie dla wielu ma zbyt niski poziom. Jeśli mnie to oceniać, to uważam, że poziom jest dostosowany do szkół sportowych, gdzie nie wszyscy mają czas na naukę, bo priorytetem są treningi i mecze. Jeśli komuś zależy na dobrze zdanej maturze to uważam, że jest w stanie się do niej przygotować... no ale *kich* ok *kich*, jak kto woli... *kuźwa, kicham jak strzał z kałasznika...*

Siatkówka wczepiła się w moje życie już na stałe, bo oprócz godzin spędzonych przed telewizorem na oglądaniu meczy, pogrywam sobie 4 razy w tygodniu pod okiem trenera, którego imienia wciąż nie znam... *chyba Paweł, ale nie dam się ubić, bo wołamy po nazwisku...*. Ostatnio w obliczu zmęczenia materiału, gorszego, dobijającego treningu i pierwszego stadium depresji sportowej usłyszałam, że robię duże postępy i chociaż sama mogę tego nie widzieć, bo wymagam od siebie perfekcji to te postępy są i nie wolno przekreślać mi wszystkiego przez jedną porażkę. Myślę, że tu właśnie wychodzi istota sportu: kluczem do sukcesu jest podniesienie się wtedy, gdy inni nie mogą. Ja trafiłam na ludzi, którzy mnie wspierają i jestem im za to bardzo wdzięczna, bo z takim wsparciem można wszystko.



*miało być na luźno, a tu znowu życie brutalnie wdziera się ze swoimi cierpieniami... zanućmy czołówkę z KLANU... "życie, życie jest nowelą... raz przyjazną, a raz wrogą"...*

Powoli zaczynamy się wyciągać i lampy w domu są zawieszone trochę za nisko, a ciuchy robią się przymałe *familio, szykuj portfel, czas na shopping*. Z jednej strony fajnie, bo wzrost to wzrost, podnosisz ręce i masz blok, ale... chyba czas pożegnać się z 10 cm obcasami, w których jestem wyższa od mojego taty... #problemy #siatkarek #tych #pseudo #też



Zdjęcia, które się przewijają się między kolejnymi akapitami *wykonane przez najlepszego włoskiego fotografa sportowego - Elenę Zanutto* to wstęp do tego, o czym muszę powiedzieć, inaczej nie byłabym sobą. Mianowicie: światowa siatkówka, a nie to pykadełko, w które ja bawię się na hali.
Trwa w najlepsze sezon ligowy na całym świecie, a ja uważnie śledzę Polskę i Italię. Przypadkiem lub nie, mogliście zasłyszeć o Skrze Bełchatów, która jest jednym z najlepszych polskich klubów siatkarskich i moim faworytem do wygrywania wszystkiego, co można wygrać. W tym roku PlusLiga jest poplątana jak słuchawki z kieszeni wyjęte, więc tabelą nie ma się co sugerować za bardzo. Osobiście czekam na dalszą część sezonu, gdzie swoje zacznie grać już zmęczenie i przebyte kilometry.
Ważne, że na razie Skra utrzymuję się wysoko, gra nie najgorzej i nikogo nie trawią poważne kontuzje *a na dworze zaczyna wychodzić słońce... TO ONO JESZCZE ISTNIEJE?!* i oby tak zostało.


Co do ligi włoskiej, to tam powodzi się jeszcze lepiej. Moim faworytem jest zbieranina z całego świata od Brazylii, przez Francję na Serbii kończąc, a zwie się ona Modena. Co ci ludzie potrafią zagrać to ani ja, ani tym bardziej wy *trochę pocisk wyszedł, ale co tam...* nie potraficie sobie wyobrazić... Tylko czekam, aż przyjadą na mecz do Gdańska... pójdę tam... i zapewne zemdleję.
No, ale Modena w rozgrywkach ligowych radzi sobie co najmniej dobrze *właśnie przypomniałam sobie o czekoladzie pod biurkiem, której nie mogę zjeść...* i jest jednym z kandydatów do wygrania pucharu, na co bardzo liczę *i oby była z tego transmisja, bo mnie szlag trafi*.



Mogłabym tak jeszcze zrzędzić godzinami, ale już mam wrażenie, że przynudzam i nikomu nie będzie się chciało tego czytać, więc zostawmy to tak jak jest. Pewnie wciągu najbliższych dwóch dni pojawi się jeszcze jeden post bardziej tematyczny, ale to jeszcze się zobaczy. Jakieś sugestie? O czym by można napisać? Piszcie i opowiadajcie, co u was :)

sobota, 5 grudnia 2015

La bellezza della semplicita

Moc piękna prostoty. Włoski tekst, po którym spodziewałam się bardzo wiele i poświęciłam sporo czasu na jego tłumaczenie. Nie zawiodłam się. Autor porusza tematykę zanikającej w naszych czasach empatii i umiejętności cieszenia z drobnostek.

Co raz częściej jej szukam we wszystkim, bo zdaję sobie sprawę, że często nam jej brakuje. Prostoty takiej, jak przebywanie z bliskimi i dzielenia się nią z tymi, którzy błędnie nazywają ją "zwykłą rzeczą". Proste piękno jest w nas, a nie tylko w tym, co robimy.

Zatracamy się w pracy, szkole, ciągłej pogoni za szczęściem, a gdzie miejsce na miłość? Gdzie czas dla rodziny i przyjaciół? Pozwalamy wciągnąć się w bezsensowny wyścig szczurów zamiast zatrzymać się na chwilę i podziękować za to, co już mamy.

I chciałbym uczcić piękno małych rzeczy, którego być może nie zauważamy od razu, ale wiemy, że takie piękno zachwyca najbardziej. Mówię o tych prostych gestach, które zdarzają się każdemu, musimy tylko nauczyć się je dostrzegać we właściwych momentach.

Ciepły uśmiech, przytulenie, pokrzepiające uściśnięcie ręki... znajdź w tych gestach wsparcie i ciepło. Ciesz się nimi, wierz, że masz przyjaciół, którzy ci pomogą i też ich wspieraj. Przekazuj dalej dobro.

W tych czasach, jednocześnie delikatnych i brutalnych, w których żyjemy to wszystko jest dla mnie nadzieją i siłą. Jesteśmy otoczeni przez tyle piękna, ale jesteśmy tylko ludźmi i często go nie zauważamy. To od nas zależy dostrzeżenie go i dzielenie się nim. W czasach takich jak te, kiedy słowo podziału społecznego jest używane w nadmiarze... dzielmy się pięknem, to dla nas dobre.

Powietrze jest ciężkie od zbrodni, cierpienia i nienawiści. Czy my, prości ludzi nie mający wpływu na pewne decyzje też musimy być źli? Czy musimy ulegać presją społecznym, tępiącym mniejszości narodowe, religijne czy ludzi o innym kolorze skóry? Człowiek to człowiek, traktujmy go więc jak człowieka, bez względu na to, jak inny od nas jest.

Przytulić. Wreszcie.


sobota, 28 listopada 2015

MUZYKA Z JEZIORKA #1

Tak, kolejna seria. Ledwo mam czas prowadzić dwie poprzednie, szczególnie, że czasu ostatnio mam jak na lekarstwo. Więc co tym razem? Mój nieodłączny przyjaciel w podróży: muzyka.

Zaczęło się od hitu Shakiry - Waka Waka i tak już muzyka ze mną została. Śpiewam *nieudolnie, ale zawsze*, tańczę *rzadko i dla siebie*, a przede wszystkim słucham i czuję muzykę. Zapewne każdy lubi czegoś od czasu do czasu posłuchać, a wymienianie się gustami muzycznymi jest naprawdę ciekawym doświadczeniem. Zapraszam więc na posta z kolejnej serii.

#1 MACKLEMORE & RYAN LEWIS - DOWNTOWN

Twórcy takich hitów jak TRIFT SHOP i CAN'T HOLD US powracają z kolejną piosenką, uderzając w klimat UPTOWN FUNK Bruno Marsa. I wychodzi im to niesamowicie! Pierwsze wrażenie może nie powalać na kolana, ale przesłuchajcie dwa razy, a następnego dnia nieświadomie będziecie nucić pod nosem "Dooooooowwnntoooooownnnnnn...". Obecnie absolutnie mój numer jeden!



#2 YEARS&YEARS - EYES SHUT

Przenosimy się w nieco *czyt. drastycznie* inny klimat, gdzie Olly Alexander czaruje swoim delikatnym głosem. Rytmicznie, lekko, emocjonalnie... idealna piosenka na melancholijny wieczór. Za podesłanie dziękuję autorce strony BEZLITOSNE *wielbicielki czarnego humoru zapraszam: oficjalna strona, instagram, snapchat: bezlitosnepl*



#3 ZARA LARSON & MNEK - NEVER FORGET YOU

Podział gatunkowy muzyki już dawno wymknął mi się spod kontroli, bo podgatunków i rodzai jest... od groma i ciut, ciut. Jako, że nie wiem, jak określić ten lekki, rytmiczny bit, po prostu podsyłam, sami posłuchajcie.



#4 DRAKE - HOTLINE BLING

Zapewne już słyszeliście, bo radia trąbią to co godzinę, a listy przebojów ustępując co raz wyższych miejsc. Co tu dużo gadać *pisać* Drake to Drake, co jakiś czas tworzy coś, czego można posłuchać.


czwartek, 19 listopada 2015

Posty w tygodniu zwykle charakteryzują się u mnie brakiem ładu i składu, więc staram się ich unikać. Dziś chciałabym podzielić się z wami myślą powszechnie znaną, ale nigdy nie za wiele jej powtarzania, więc uciułam jakoś ten wpis z telefonu...







POKOCHAJ SIEBIE!

Samoakceptacja to powszechny problem w dzisiejszych czasach, szczególnie dotykający nastolatki. Młodsza część społeczeństwa zwraca dużą uwagę na wygląd, więc co się dziwić, że 12-latki się malują i kupują ciuchy warte 1/4 ich ceny? Otacza je tłum ludzi w każdej chwili gotowych zmierzyć je od dołu do góru, jeśli źle pomalują paznokcie, a bluzka nie będzie mieć odpowiedniej metki.

Oglądasz się na ładniejsze dziewczyny z zazdrością? Narzekasz, że nie masz chłopaka, bo jesteś brzydka? Przestań, królewno! Pewne rzeczy można poprawić, inne wystarczy polubić!
Masz ostry noc? Nie jest krzywy, tylko dodaje charakteru!
Masz małe usta? Nie nakładaj masy błyszczyku, a już na pewno nie sięgaj po botox! Małe usta całują równi dobrze jak duże!
Chciałabyś mieć dłuższe nogi? "Pfff, seksowne te moje serdelki".
Pokochaj swoje ciało i swój wygląd! Bądź świadoma swoich wad i niedoskonałości, a nie będą już powodem do narzekania.



DOWARTOŚCIOWUJ SIĘ!

Wolna chata? Nie leż do góry brzuchem! Przeszukaj swoją szafę w poszukiwaniu jakiś fajnych ciuchów. Wbij się w kieckę zdecydowanie za krótką do szkoły, buty krótkodystansowe wyłącznie na powierzchnie gładkie *szpilki w sensie* i poczuj się seksi! Nie ważne czy masz lat 15, 25 czy 50, jesteś kobietą, zawsze masz w sobie coś pięknego i pielęgnuj to. Ćwicz seksowne spojrzenia w lustrze, kręć tyłkiem, kiedy nikt nie patrzy i nie pozwól sobie wmówić, że jesteś babochłopem!

KOMPLEMENTY? SAMA MOGĘ JE SOBIE MÓWIĆ!

Nie musisz na co dzień być zarzucana lawiną miłych słów. Zamiast porannego 'Boże, jak ja wyglądam...' spójrz sobie w oczy, popraw rozczochrane włosy i powiedz: "a ja boska nawet z rana". Buduj swoją pewność siebie, a docinki ze strony innych przestaną robić na tobie wrażenie.

Żyj dobrze sama ze sobą, a dopiero później z innymi. Nie pozwól znajomym zaniżyć swojej samooceny. Nie udawaj na potrzeby przyjaciół, nie kreuj szkolnego wizerunku. Polub siebie taką, jaką jesteś! Wszystkie jesteśmy królewnami w naszej małej bajce.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie poprawiła pierdylion razy tego posta na laptopie... uwierzcie mi, warto było poprawić te literówki XD

sobota, 14 listopada 2015

Blog o blogach, post o postach

Deynn, Maffashion, Jessica Mercedes. Na tym koniec mojej wiedzy o blogerkach modowych, a przecież jest ich teraz jak mrówek! I wciąż przybywa... i przybywa... i przybywa... co kawałek stylizacje, biżuteria, buty, kosmetyki... Z jednej strony: ile można! Co link to ciuchy... z drugiej: większość z tych blogów to pomieszanie mody i lifestyle'u *#odmieniwszy #niekoniecznie #poprawnie* gdzie równocześnie można poprzyglądać się ciuszkom i poczytać o różnych życiowych rozkminach... *fajne słowo, rozkmina...* Osobiście staram się unikać tematów modowych na moim blogu tak długo jak mogę, więc jeśli komuś ich brakuje to przykro mi, nie uraczycie ;)

Wymieniając trzy panie na początku zaczęłam temat właściwy posta. Choć Julię Kuczyńską znaną szerzej jako Maffashion kojarzę tylko z instagramowych rankingów popularności, a Jessicę Mercedes znam tylko z nazwiska to inna już sprawa z Maritą aka Deynn. Właściwie była to pierwsza szafiarka jaką poznałam i był to okres, kiedy zaczynała odpowiadać na snapchacie. Tak więc śledziłam jej oswajanie z iphonową kamerką i wtedy na prawdę się do niej przekonałam.



Ludzie internetu mają to do siebie, że różnie się w sieci pokazują i różnie są odbierani. Ładne dziewczyny wrzucające do sieci swoje selfie często dostają plakietkę #pusta #głupia #plastikowa itp. itd. nie mówiąc już o blogerkach, które często posądza się o "branie kasy za reklamowanie ciuchów". Kto oglądał snapa czy czytał aska Marity ten pewnie wie, ile roboty jest nad takim postem. Już ja, pisząc pomniejsze cuda i cudawianki wiem, że czasem trzeba się namęczyć, żeby sklecić te parę zdań, ustawić tych kilka zdjęć, a co dopiero wybrać się na sesję! Wolę nie wyobrażać sobie, ile czasu musi poświęcić na to poświęcić osoba, która prowadzi znanego, cenionego bloga.

No i o takich sprawach właśnie Marita na snapie opowiadała... o blogu, o sobie, swoich zainteresowaniach, tym co aktualnie się o niej dzieje... i stworzyła taką fajną atmosferę i więź między nią, jako idolką wielu dziewczyn, a czytelnikami, bo oglądając po 20-30 minut filmików dziennie można było poznać ją "od kuchni". Nie to, co idzie do tłumu: post, krótki tekst, zdjęcia, ale część prywatności: zainteresowanie, sposób spędzania własnego czasu, a i sam stosunek do czytelników/fanów.



I tak w sumie to zastanawiam się, o czym tak właściwie jest ten post... zaczęło się o nadmiarze blogów modowych, wadach i zaletach tego otóż zjawiska, kończy się na reklamowaniu Deynn... *ależ ze mnie dla niej reklama, wow XD* Więc wspomnę jeszcze tylko, że doceniam pracę każdej z blogerek, bez względu na to, czy obserwują ją dwie osoby, dwadzieścia czy dwanaście tysięcy. Liczą się chęci, podjęcie wyzwania, pomysł i czas przeznaczony na prowadzenie. Wiem, że czasem ciężko jest wpaść na ten jeden właściwy pomysł, wysilić mózgownicę i sklecić coś, co można by opublikować, więc jeśli wam się to udaje to pamiętajcie: to wasz sukces! Bądźcie z niego dumne :)

*wszystkie zdjęcia - DEYNN*

wtorek, 3 listopada 2015

DZICZ INTERNETU

Czasem znajdując jakieś obrazki w internecie mam ochotę, a nawet potrzebę, żeby je komuś pokazać. *tak, robaczki, to was się tyczy...* I tak powstał pomysł na serię DZICZ INTERNETU gdzie publikować będę najróżniejsze cuda znalezione w przestworzach sieci.

Zacznę od tematu najbardziej absorbującego. Pomijając połączenie koszulki polo z marynarką to wszystko jest po prostu idealne! Staromodny wystrój, pełen przepychu i babcinego uroku nadaje temu zdjęciu niesamowity klimat. Pół-zdechła stokrotka w klapie jest równie czarująca, co spojrzenie młodego Harrisona Forda, zaskakująco podobnego do Erica Bany (ten ziomek z "Troi", wiecie o co chodzi, nie?). I ogólnie wszystko na tym zdjęciu gra i tańczy i jest ono jednym z najbardziej klimatycznych, najpiękniejszych i perfekcyjnych zdjęć jakie widziałam. Jest nawet za ładne, żeby ustawić je na tapetę w telefonie, więc pisząc zerkam na tekst tylko jednym okiem, bo muszę się napatrzeć. Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, bowiem jest to piękno boskie...
*hejt od zagorzałych katolików za 3... 2... 1...*





Jeśli kiedykolwiek zechcecie mieszkać w internacie lub akademiku, módlcie się o dobrą ekipę w pokoju. Ja siedząc sobie nad laptopem zasłyszałam taki bit:
Ach, jak przyjemnie, jebali się wzajemnie, gdzie sperma w dupie chrupie i słychać klekot jaj.
Zaśpiewajcie do melodii serka Camembert i powiedzcie mi... co to kurwa, jest? :') Jak być normalnym, gdy ziomy z pokoju śpiewają o klekoczących jajach? *za cycat dziękujemy M. Szadzie-Borzyszce, wszelkie podobieństwo imion i nazwisk jest nieprzypadkowe*

Zdjęcie numer drugie będzie w klimacie dla mnie najpowszechniejszym i pewni tu też wkrótce stanie się chlebem codziennym. Elena Zanutto, autorka poniższego zdjęcia jest moim ulubionym fotografem sportowym. Oczywiście nie ubliżając tu naszym polskim zdjęciostrzelcom, którzy też odwalają kawał dobrej roboty, ale El... jest po prostu zabójcza z aparatem w ręku. Jej zdjęcia są bardzo popularne w kręgu włoskiej siatkówki i nie raz sami siatkarze - którzy dobrze się ze swoją panią fotograf znają - są pełni podziwu.
Teo na przykład swój podziw wyraża słowami: "wredna krowo, piękne!" :') Włochy to nie kraj, Włochy to stan umysłu.



Jak już się trzymamy siatkówki to jeszcze szybko przelecę *zero skojarzeń ( ͡° ͜ʖ ͡°)* Juantorenę i jego córkę *Jezu, pedofilia XD*. Są ojcowie fajni, są ojcowie niefajni, są ojcowie najlepsi na świecie i jest Osmany Juantorena... Którego córka świata po za ojcem nie widzi i nie macha do aparatu... ona po prostu naśladuje tatusia... naturalna, poprawna społecznie postawa dziecka... ale w tym wypadku i tak nic dobrego z tego nie wyniknie :')





Oczywiście zdjęć z siatkówką związanych mam jeszcze od groma i ciut, ciut, ale obiecałam, że to ostatnie *więc reszta potem XD*. Odniosę się do artystycznej części mojej duszy, bo sam fakt, że prowadzę bloga świadczy, że taką część posiadam. Po za pisaniem lubię robić zdjęcia i lubię kasztany ( ͡° ͜ʖ ͡°) Więc ostatnio zrobiłam zdjęcie bardzo ładnego kasztana. Znaczy kasztan sam w sobie był chujowy, ale ja go ładnie pokazałam. Brawo ja! A że za mało mi tekstu wychodzi i nieładnie to wygląda to napiszę jeszcze, że w tej chwili wszystkie liście są już zeschłe, brzydkie i szeleszczące, a kasztanów brak. Tak więc nacieszcie się, bo kolejny taki piękny obrazek dostaniecie dopiero za rok :)
Wciąż mało... więc zrobię kilka kropków, żeby było lepiej.
...
...
...
...
...
...
Better? Better. I to bez Snicersa ( ͡° ͜ʖ ͡°) *lokowanie produktu*

Jest, moi drodzy, godzina 23.02. Jutro na 7.25 mam trening, a wcześniej trzeba jeszcze zjeść śniadanko i ubrać się w cokolwiek. Po treningu wrócić, spakować się do szkoły, telemyjki myju myju i na 7 godzin do szkoły :) i zamiast robić coś pożytecznego piszę dla was posta... chamskiego, pełnego czornego humoru posta... co ja robię ze swoim życiem...? Ale w sumie, czym ono by było bez tego całego zwariowanego shitu..?

niedziela, 1 listopada 2015

Są tacy ludzie, którzy nie znają prawdziwej miłości. Kochają ich rodzina i bliscy, ale prawdziwa miłość to ta od osoby, która kiedyś byłam nam obca. Spotkana na ulicy. W szkole. W pracy. W klubie. Z nieznajomego staje się najważniejszą osobą w naszym życiu. Nikt nie chce przez życie iść samotnie, więc celem większości z nas jest znalezienie tej jednej, wyjątkowej osoby. Jedni ją znajdą, inny nie. Jest jeszcze grupa ludzi, którzy nie potrafią kogoś po prostu kochać. To oni są najbardziej nieszczęśliwi.

Najłatwiejszy do zdefiniowania jest ten gatunek, którego nikt nie chce pokochać. Zastanawiamy się czasem, co z nami nie tak? Dlaczego nikt nas nie chce? Otaczają nas szczęśliwe zakochane pary, młodzieńcze miłości pełne wzlotów i upadków, ludzie patrzących na swoją drugą połówkę z czułością i miłością. I w tym wszystkim my: samotni, nie kochani przez nikogo.
Nie, wszystko z nami w porządku. Jesteśmy ludźmi jak wszyscy inni. Zwykle naszą wadą jest to, że nie wpasowujemy się w dzisiejsze standardy. Różnimy się od otoczenia, nie płyniemy z biegiem rzeki, nie krzyczymy bezmyślnie wraz z tłumem. Nie jesteśmy płytcy i łatwi do rozwikłania. Ludziom szkoda czasu na poznawanie nas. Zawsze zostajemy zepchnięci na drugi plan przez tych pewnych siebie, łatwo nawiązujących kontakty z innymi, którzy mówią to, co inni chcą usłyszeć.

A czasem jest tak, że po prostu nie chcemy kochać. Boimy się zranienia tak bardzo, że boimy się samej miłości. Boimy się, że zranimy drugą osobę. Nie wiem, czy w ogóle potrafimy kochać.
To nie muszą być nawet skutki naszych doświadczeń, ale zwyczajny lęk, biorący się sam z siebie, bez jasnej przyczyny. Pojawia się ktoś, kto chce z nami być, a my ją odtrącamy. Każda odtrącona miłość boli.

Wielu żyje bez miłości. To smutne życie. Jednak z miłością nie jest tak łatwo, jak się wydaje. Kochać znaczy więcej niż może przekazać to jedno słowo. Miłości dotyczy tak na prawdę jedno pytanie: kochasz czy nie? Nie ma nic pomiędzy. Są dwie odpowiedzi. Miłość jest prosta, skomplikowane są jej konsekwencje. Ludzie komplikują miłość. Szukają w niej więcej niż jest. Zamiast po prostu kochać. Póki mają kogo.

poniedziałek, 26 października 2015

Azzurri

Szybko się uwinęliście z tymi 'kilkoma' komentarzami ;) a ja duszę tego posta od dłuższego czasu, a że mam trochę czasu to wrzucam :D

Mamy już za sobą ponad pół piździernika i pogoda przestała rozpieszczać, brutalnie przypominając, że już po lecie. Południe zaśpiewało "let it's snow", północ (a przynajmniej moje terytorium) uniknęło pogodowych ekscesów, które zostały zastąpione przez deszcz, na szczęście w drobnych ilościach na razie. Ale nie o pogodzie miało być...

Minęła Liga Światowa zakończona na bardzo nielubianym czwartym miejscu.
Minął Puchar Świata, dla nas, choć z trofeum to bez awansu do igrzysk.
Minęły Mistrzostwa Europy, które zawaliliśmy w najmniej spodziewanym momencie, bo w meczu ze Słowenią... chyba nikt się nie spodziewał, że wrócimy do domu zbierając baty od jednej ze słabszych drużyn. Ostatnimi słowami wypowiedzianymi przez mnie w stronę słoweńskich zawodników było "chcę widzieć jak Włosi wam wpier****"... a tu BUM.

Dla Włochów ostatni sezon jest szczególnie udany, choć nic tego nie zapowiadało. Ligę Światową zakończyli na szóstej pozycji, co niespecjalnie dziwi biorąc pod uwagę jakie tam cyrki były... czterech zawodników - w tym dwóch z podstawowej szóstki - dostało bilety do domu trochę wcześniej niż się spodziewali, a wszystko przez nocne wyprawy po Copacabanie.
Nowy trener dostał niewiele czasu na zbudowanie nowej drużyny, a mimo to już na kolejnej imprezie jaką był Puchar Świata, Italia sięgnęła po srebro, zdobywając tym samym awans olimpijski. Ostre rewolucje najwyraźniej się opłaciły. Mistrzostwa Europy są jednym wielkim zaskoczeniem, bo Włosi w walce o finał ulegli... Słowenii :) *wcale nie dramatyzowałam, wcale...* No i skończyło się na trzecim miejscu, a więc kolejny medal. A wszyscy już mówili o rozpadzie reprezentacji...



Ale dlaczego ja tak wałkuję tych Włochów i te ich sukcesy? Otóż... jednych wychowano w nienawiści do szpinaku, innych do Niemców, a mnie - do innych reprezentacji. Moja ciocia, odpowiedzialna za moją siatkarską edukację, bardzo silnie wpoiła mi niechęć do Rosji wraz z przekonaniem, że wszystko, co znajduje się po drugiej stronie siatki to wróg, ble i fuj i trzeba mu wlać.
No niestety, od tamtego czasu moje ideały uległy drobnemu wypaczeniu i tak przed Polskę wybiła się Italia. Na szczęście nie zostałam jeszcze wystawiona na poważną próbę w stylu Polska - Włochy, mecz o złoto i nie mam pojęcia, komu wtedy bym kibicowała. Dopóki taka chwila nie nadejdzie, obu reprezentacjom życzę powodzenia i kibicuję kiedy tylko mogę. *oczywiście Sbornej wciąż nie znoszę*

Dlaczego właściwie Włochy? Tak jakoś wyszło... zaczęło się od meczy, które z nimi graliśmy, moich obserwacji i ciekawości. Przemierzając otchłanie internetu, oferujące mi coraz to nowe zdjęcia, filmy i informacje, stwierdziłam, że makaroniarze to w sumie fajna ekipa jest... no i tak zostało. *właśnie się, oblałam pijąc z najzwyczajniejszego w świecie kubka... ułom czy ułom? o.O*


Wiele się przez ten czas zmieniło, wielu przyszło, wielu odeszło, wielu polubiłam, a wielu do dziś nie trawię. Pozostał nieśmiertelny i niezniszczalny Ivan Zaytsev *czasem się Zajcew pisze, ale nienawidzę ludzi, którzy tak robią :)*, który mimo kontuzji i różnych wybryków *czytaj: Copacabana 2015* wciąż w kadrze się trzyma i to z jaka klasą! Mimo swoich - zaledwie - 27 lat *swoją drogą - najlepsze życzenia, 2 piździernika miał urodziny* ma żonę, dziecko i sprawiają wrażenie szczęśliwej rodziny. Klub, kadra, familia... czas, energię i cierpliwość ma na wszystko, a na dodatek tyle radości mu to sprawia, że aż miło patrzeć. Czym by była kadra Włoch bez Ivana, jego pozytywnej energii, przygłupich żartów i przede wszystkim niesamowitych siatkarskich umiejętności? Nie zazdroszczę Vettoriemu konkurować z nim na pozycji atakującego, bo przebić tego człowieka na boisku graniczy chyba z cudem... No i ostatnio jego włosy przeszły rewolucję, bo zniknął kultowy i znany całemu światu 15-centymetrowy irokez, zastąpiony przez... nic. Łyso. *była czorna rozpocz, płocz i ryk, ale ufff, odrasta* To jeden z tych zawodników, na których dobrą grę patrzy się z serduchami w oczach. Typ gracza, którego publiczność kocha za widowiskowe akcje i ekspresyjność w wyrażaniu emocji, bo Zay ma w zwyczaju kręcić kółka po całym boisku i różne tam jeszcze cuda robi... no na przykład wyciera twarz koszulką... i w ogóle ta koszulka mu chyba często przeszkadza, bo bardzo często jej nie ma... nie narzekam.





*prawie esencja w czterech obrazkach, ale brakuje mi jeszcze jakiejś epickiej akcji z meczu, wybaczcie, znajdę i nadrobię*

Wspomniany już Luca Vettori... jeszcze niedawno debiutant w kadrze, a teraz... może jeszcze nie weteran, ale swoje ma za sobą. No i ten uroczy chłopaczek o wymiarach 200 na 90 *cm x kilo, jak coś* podbił moje serce... właściwie całkiem niedawno. Może z cztery miechy temu buszowałam po tumblerze, gdzie znaleźć można wszystkich i wszystko... i przy hasztagu #pallavolo przewijał mi się taki młodziak w okularkach. Myśląc o tym z perspektywy czasu, zastanawiam się... jak ja mogłam go nie znać?! Obecnie wciąż podbija moje serce swoim niewzruszonym spokojem na boisku, uroczą nieśmiałością i niskim głosem. *i właśnie znalazłam 10 groszy w butelce z żółciakami #szczęście #i #bogactwo* Właściwie to on zaczął modę na jeża w kadrze, bo te cud - włosy, puszyste i urocze w każdym calu, zniknęły... tak po prostu... PUF. *za ciosem poszedł Zaytsev, więc rozpacz x2... dzięki, Luca... dzięki, serio...* Moja radość, kiedy zaczęły mu odrastać te niesforne kłaki, była nie do opisania.


*słodko czy bardzo słodko? Gif z ubiegłorocznego Super Pucharu Włoch, wygrała Modena... w tym roku, wczoraj dokładnie, też wygrała Modena... wszystko wygrywa Modena XD*

Jak jest Vettori, to musi być i Piano *chyba najwdzięczniejsze nazwisko włoskiej kadry* bo to są takie papużki - nierozłączki. Nie zapomnę miny mojej mamy, kiedy słuchając jednego z licznych wywiadów, pokazałam jej, że właścicielem tego "murzyńskiego głosu" jest to wychudzone coś. Niby 208 wzrostu, niby 102 kilo, a chude to takie... #nakarmiłabym. No i do głosu wracając... Dreszcze mam jak go słucham *w sensie takie pozytywne dreszcze, wiecie o co chodzi... nie?*
Musiałam trochę pozawodzić na Lidze Światowej, bo chcąc, nie chcąc, operacja kolana była potrzebna i Teo w LŚ nie zagrał, co skomentowałam miną smutnej Grażyny z bazaru *nie obrażając Grażyn i bazarów* i Liga troszkę straciłam na wartości... No, ale Teo z całym swoim urokiem wrócił na Puchar Świata i Mistrzostwa Europy i gdy tylko mogłam wlepiałam w niego oczy... #kobieta #ogląda #mecz...
*solenizant z dnia wczorajszego, miło wygrać Super Puchar Włoch w urodziny :')*


*ostatnie, czego mi brakuje to ta jego maniera podwijania spodenek...*



Ile ja czekałam na Juantorenę w kadrze... to wy nie macie pojęcia. Przyznaję, że przez długi czas nie miałam pojęcia, że facet jest *wciąż mnie to wywala z butów* KUBAŃCZYKIEM, jednak zdążyłam już tą niewiedzę nadrobić i z niecierpliwością czekać na włoskie obywatelstwo. To jeden z tych zawodników, który potrafi poderwać drużynę do walki jednym dobrym atakiem, jednym pozytywnym bodźcem i cała gra przeciwnika się sypie. Po za tym nie spotkałam dawno osoby tak pozytywnej i optymistycznej. Na boisku - spokój i opanowanie w każdej akcji, prywatnie - pełen uśmiechu i energii facet. W przyszłości chciałbym móc pochwalić się wszystkimi tymi cechami. Gdy inne dziewczyny chcą grać jak Skowrońska czy Werblińska, ja chcę grać jak Osmany Juantorena Portuando *dłuższego nazwiska się kuźwa, mieć nie dało?!*. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przy zasięgu 370 cm to będę go mogła co najwyżej po brodzie podrapać, ale warto mieć marzenia, nie?




*współczuję każdej drużynie, która musi mierzyć się z tą dwójką powyżej...
Zaytsev + Juantorena > wszystko *matematyka, królowa nauk**

Moja mama, mój wierny słuchacz w kwestii siatkówki pamięta nieliczne nazwiska, przede wszystkim z polskiej kadry, więc opowiadając o Włochach, używam najróżniejszych skojarzeń i określeń. Do Fillippo Lanzy na stałe przylgnął przydomek "tego od brwi". Dziewczyny płacą gruby piniondz, żeby mieć coś chociaż odrobinę podobnego, a ten facet po prostu urodził się z idealnymi brwiami. *kusi mnie, żeby wrzucić hasztag #zazdro, ale coś dużo tych hasztagów dziś, więc załóżmy, że go tu nie ma* I niech ktoś mi wytłumacz, jakie jaja trzeba mieć, żeby zrobić sobie tatuaż na łokciu? No może nie na samym łokciu, ale wokół, gdzie i tak boli jak cholera? *#szacun* To jeden z niższych przyjmujących jakich znam *tylko 194 :')*, ale nie raz już swoje na boisku zrobił. Mały, ale wariat :')




To tak *w skrócie* o Włochach i kilku powodach dlaczego ta, a nie inna reprezentacja. Ktoś pewnie powie, że 'ogląda, bo tam gra ten i tamten'... tak, tak właśnie to wygląda. Oprócz drużyny narodowej *której obowiązek przykazuje kibicować*, kibicuje się tym drużynom, której zawodników się lubi. Więc jeśli kadra Włoch zostanie przebudowana od A do Z to nic mnie przy niej nie będzie trzymać. Dopóki jednak grają tam ci, którzy grają... to FORZA AZZURRI! *kocham tego gifa, bicek chodzi *-* *

sobota, 24 października 2015

Z pasją albo wcale

Chciałam zacząć od słów: "każdy ma jakąś pasję, zainteresowanie, hobby", ale zwątpiłam. Niedorzeczny wydaje się fakt, że może istnieć na świecie człowiek tak szary i nijaki, że nie interesuje się niczym, ale... w dzisiejszych czasach różne rzeczy widziałam. Więc załóżmy, że istnienie takich ludzi jest możliwe, że znajdują się oni gdzieś wokół nas.

Większość z nas ma jakąś pasję, zainteresowanie, hobby i to do tej części się zwracam w tym poście.

*między powstaniem tego zdania i kolejnego minęły jakieś 3 minuty, bo muzyka*

Moje życie składa się z moich pasji i tym, co z nimi związane, więc moje zainteresowania zabierają mi... 3/4 mojego życia, jak nie więcej. *dlatego też zastanawiam się, co robią ludzie, którzy zainteresowań nie mają* Chciałabym dziś przybliżyć wam każdą z nich, opowiedzieć krótko, co i jak i posłuchać *a raczej poczytać* o waszych pasjach.

Od dziecka towarzyszyły mi książki.

*"Danza Kuduro" leci, chyba już zawsze będę je kojarzyć z 5 częścią "Szybkich i wściekłych" :')*

Mama czytała mi, gdy byłam mała, a później równie chętnie sama sięgałam po książki. W tej chwili mam swoją własną biblioteczkę pod postacią zastawionego parapetu, dwóch szafek i półki nad biurkiem. Potrafię pochłonąć 500 stron w ciągu 5 godzin i chociaż ostatnio nie miałam:
a) czasu, żeby poświęcić aż tyle czasu na czytanie
b) książki, która wciągnęłaby mnie tak bardzo
to zawsze mam przy sobie coś do czytania. W tej chwili jest to "Czerwona Królowa" Victorii Aveyard (jeszcze nie skończyłam, ale już polecam) i przymierzam się do kolejnej pozycji z mojej półki.
Szczerze mówiąc, nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią czytać.

*"Mamma Mia" Eleny - pierwsza myśl: włoska reprezentacja xD*

Czytając, jestem w innym świecie i jest to jedno z najlepszych uczuć na świecie, więc jeśli macie niechęć do książek, pokonajcie ją, sięgając po jakąś zachwalaną przez miliony pozycję. Nie licząc "50 twarzy Grey'a" ;-; na prawdę, przeczytałam kawałek i nie dałam rady... nie rozumiem WIELKIEGO BUM ani na książkę, ani na film. Najlepiej jej nie dotykajcie.


Po za książkami jest moja pasja numer jeden: siatkówka, volleyball, pallavolo, jak zwał, tak zwał, w każdym języku brzmi pięknie :')
Zaczęło się około roku 2011/2012, kiedy musiałam oglądać mecze z moją ciocią, wręcz psychopatyczną fanką, jaką sama teraz jestem. Skończyło się, tak jak się skończyło: poszłam do szkoły sportowej na profil siatkarski, oglądam wszystkie imprezy i ligi, które znajdę i swoją przyszłość zamierzam też związać z tym sportem.

*właśnie mnie komar próbował urąbać w twarz, prawie się zesrałam ze strachu*

Gram od stosunkowo krótkiego czasu, oglądam trochę dłużej i wsiąkłam w to totalnie, więc na dłuższe rozważania poświęcę inny post. Na razie powiem tylko, że jest to dyscyplina wspaniała, ale też wymagająca. Ważna jest technika, której nauka jest żmudna, nudna i trudna, ale konieczna.

*wiem coś o tym, jestem na etapie naprawiania złych nawyków nabytych przez poprzednie lata*

Nogi, ręce, tułów, stopy... wszystko musi pracować. Przy czterech treningach tygodniowo, gdy znacząco odstaje się od reszty, trzeba też mieć mocną psychikę. Znoszenie krzywych spojrzeń dziewczyn, które umieją dużo więcej i grają dużo lepiej, nie jest miłe i przyjemne, ale nie można się przez to zniechęcać. Trzeba pracować, długo i wytrwale, a efekty przyjdą. Radość z udanej akcji czy wygranego meczu jest... kolejnym najlepszym uczuciem na świecie :)

Po za siatkówką od roku oglądam skoki narciarskie. Oprócz Polaków kibicuję też Austriakom i Norwegom, pod warunkiem, że to nie drużynówki ;) już czekam na śnieg i zimowe, niedzielne popołudnia przed telewizorem i "leć, Kamil, leć!". Facebook'owe profile znów zaczną działać, a Walter Hofer będzie zarządzał zmianę belki przez cztery godziny... mimo wszystko... czekam. Na weterana skoków Niriaki'ego Kasai'ego, nieustanny optymizm Simona Ammanna, głupawy humor Norwegów i Gregora Schlierezauer'a z jego uwielbieniem do kamery :D


Dobra książka i dobry film. Okres bajek Disney'a zakończyłam w wieku 7 lat i przerzuciłam się na "Gwiezdne wojny", "Matrixa" i "Piratów z Karaibów". Ojcowie wiedzą, co dobre :D otóż, mój tata zawsze wynajdywał najlepsze filmy i nigdy nie zapomnę, jak nie chciało mi się oglądać "Troi"... do dziś kocham ten film i bardzo się cieszę, że mnie do niego namówił.
Wiele wieczorów spędzam nad laptopem oglądając nowsze pozycje (klasyki kina wciąż wynajduje mój tata) i cieszę się, że mam tak nietypowy gust, bo gdy inne dziewczyny oglądały "Trzy metry nad niebem", ja oglądałam rozszerzoną wersję "Gladiatora".

Sport, książka, film. Moje trio bez którego życia sobie nie wyobrażam. Kolejny post szykuje się dopiero za tydzień lub nawet dwa, więc mam nadzieję, że będę miała chociaż kilka komentarzy do przeczytania. Opowiedzcie, jak wy lubicie spędzać czas, jakie jest wasze hobby...

*bo u Lecha Wałęsy to była pomidorowa*

... i jaką rolę ma ono w waszym życiu. Przysięgam, że następny post będzie dopiero po kilku komentarzach! Tak, to szantaż ;)

niedziela, 18 października 2015

BOOKOHOLIK Ostatni Testament

Moja półka zarzucona jest książkami o wampirach, wilkołakach, elfach i innych istotach nadprzyrodzonych. Biblioteczka typowej nastolatki, słodkie paranormalne romanse. Jednym z objawów mojego psychicznego dojrzewania jest chyba próba przerzucenia się na poważniejsze lektury. Zaczęło się od James'a Frey'a i jeśli wszystkie kolejne książki będą stały na tym poziomie, już nigdy nie sięgnę po romantyczną powiastkę o zakazanym uczuciu.

"Ostatni Testament" to książka nietypowa w każdym tego słowa znaczeniu. Opowiada historię Bena Ziona Avrohoma, mężczyzny żyjącego w brudnym XXI-wiecznym Nowym Jorku. Znienawidzony przez
ojca i brata, wyrzucony z domu w wieku kilkunastu lat, bezdomny, który okazuje się... Mesjaszem. Jednak Frey nie snuje opowieści o następcy Jezusa głoszącego kazania na chodniku. Przedstawia zupełnie inny obraz Boga i Zbawiciela, niż ten, do którego przywykli chrześcijanie. Jeśli jesteście głęboko wierzący może nie powinniście sięgać po tą książkę, bo nie znajdziecie tam nic, co byłoby zgodne z waszymi przekonaniami.

Ben nie jest drugim Jezusem. Jest człowiekiem jak my wszyscy. Rozmawia z Bogiem, otrzymuje od niego wiedzę i umiejętności, czyni cuda, nie może umrzeć. Mimo to, jest tylko człowiekiem. Pełnym miłości, dobra i cierpliwości. Dojrzewający w przekonaniu, że stworzony został do wielkich rzeczy, obciążony ogromną odpowiedzialnością, godzi się ze swoją rolą i nawraca ludzi na drogę prawdziwego Boga: drogę miłości.

Bóg jest miłością. Nie jest mistyczną istotą, osądzającą w drugim życiu ludzi za ich czyny. Książka James'a Frey'a przekracza wszelkie granice poprawności religijnej, wyśmiewając chrześcijan, ich wiarę i przekonania, tworząc obraz nowej religii. Namawia ludzi do wzajemnej miłości i wyrażania jej, nie ograniczonej barierami współczesnych przykazań.

Na pierwszy rzut oka w książkach jest sporo czerwonej czcionki, a zero dialogów. Po raz pierwszy zetknęłam się z powieścią, gdzie wypowiedzi nie są w żaden sposób wyróżnione, nie licząc pisanych na czerwono słów Bena. Wydawać by się mogło, że to wada, jednak brak myślników sprawia, że książkę czyta się jeszcze płynniej i lżej.

Narratorami powieści są kolejne postaci drugoplanowe, które spotykają Bena. Jego brat, lekarka, prawnik... poznajemy historię z punktu widzenia każdego z nich, dostrzegamy głębokie zmiany jakie wywołał w nich współczesny Mesjasz, a autor kreuje postacie kontrastowe do siebie nawzajem, ubarwiające powieść swoimi przeróżnymi życiorysami. Otrzymujemy możliwość wczucia się w sytuację każdego z nich, a ich czyny, reakcje i historie nie są przerysowane czy cukierkowe.

Dla kogo jest przeznaczony "Ostatni Testament"? Dla każdego i dla nikogo. Ciężko wskazać mi konkretną grupę odbiorców, którą mogłabym zapewnić, że książka im się spodoba. Zależy to od przekonań i podejścia do dyskusji na ich temat. Jedni całkowicie zgodzą się z jej treścią, innych zmusi do refleksji i podjęcia innych punktów widzenia, jeszcze innych rozwścieczy i zbulwersuje. Ja nalezę do pierwszej grupy i mogę śmiało powiedzieć, że to jedna z najlepszych książek jakie kiedykolwiek przeczytałam.