piątek, 12 lutego 2016

BLONDE

Kiedy ja tu ostatnio byłam...? Ech, zapewne dawno, więc wracam z nadzieją, że jeszcze nie wszyscy mnie opuścili. Dziś post o tematyce przede wszystkim sportowej, ale zanim, jeszcze trochę o rozpoczynających się dla mnie feriach i szkole.

Dziś ostatni dzień, z którego cztery godziny przeznaczyłam na udawanie, że interesuje mnie szkoła, tematy i nauczyciele. Nie, nie interesują. I zapewne nigdy nie będą... no, ale niech żyją w kłamstwie.
Ten tydzień był szczególnie przyjemny, bo poniedziałek odpuściłam sobie zupełnie. W planach miałam wizytę w urzędzie marszałkowskim po odbiór wyróżnienia, ale że miałam to *delikatnie mówiąc* w pompie to pospałam do 13 *a potem oczywiście poszłam na trening... nie ważne, że oficjalna wersja głosiła, że bolą mnie zatoki*.
Z wtorkowego planu wypadły mi dwa angielskie, w środę nie miałam dwóch polskich *3 godziny lekcji, poezja...*. I wreszcie, po raz pierwszy odczuliśmy, że jesteśmy szkołą sportową, bo w czwartek cała szkoła wypełniła po brzegi małą halę ERGO Areny, żeby kibicować młodej lidze Trefla Gdańsk czyli naszej III klasie siatkarskiej. Piątek to 4 godziny lekcji, więc kończą się one szybciej niż zaczynają i oto jestem! W domu, we własnym pokoju! I zaczynam dwa tygodnie grania, pisania, czytania, oglądania meczy i skoków!

A jak już mówimy o sporcie *moja umiejętność przechodzenia z tematu na temat... jest gówniana :)* to tydzień temu miałam mały maraton siatkarski. Puchar Polski wywalczyła w bólach Skra Bełchatów, pokonując obecnie najlepszą drużynę w lidze - Zaksę Kędzierzyn-Koźle. Przeżyłam trzy zawały, pięć ataków pseudo-parkinsona i rozcięłam sobie rękę... uderzając o biurko... 1:0 dla biurka. Ups.

No, ale mecz skończył się tak, jak chciałam i to jest najważniejsze. Jesteśmy w tej części, w której próbuję wytłumaczyć Wam, że Bełchatów to nie miasto, nie drużyna, nie kopalnia węgla... to stan umysłu.
Nie no, żart, tego nie można wytłumaczyć. Po prostu powiem, że padł zwariowany pomysł, na który zgodziło się dwóch zawodników...



R.I.P. Andrzej Wrona, Facu Conte i ich bożyszcza uroda.

Środowy mecz był w porządku dopóki nie było zbliżeń kamery. Wtedy był śmiech :') pierwsza reakcja: "ja pie***le, jacy oni brzydcy XD". No, ale - jak mówiłam - to jest Bełchatów... żółto-czarne barwy drużyny uhonorowane. Że tak zaśpiewam... "You know what it is, black and yellow, black and yellow, black and yellow, black and yellow" *śmieszek taki ze mnie, he he. he. nie śmieszne, wiem.*

Tak w temacie jeszcze wspomnę, że rozgrywający nie miał farta i farba też go dosięgnęła. Nie wiem jak, bo raczej nie po dobroci i z własnej woli, ale jak się przyjrzycie grzywce to po prawej jest tak śmieszny jasny maziaj. Biedny Nico :') pewnie dostał pędzlem w caban XD



Ale na tym się maraton siatkarski i farbowanie nie kończy, bo równocześnie z Bełchatowem swoje mecze rozgrywały drużyny z Włoch. Puchar trafił w ręce Modeny, która podobnie jak Skra:
a) ma ostro na bani
b) lubi wszystko co żółte
i jako zdobywcy Pucharu Włoch zrobili to, co robią najlepiej... czyli zniszczyli system.


KABOOM! Jakbym widziała moją klasę piłkarzy nożnych... platynowy gen lechistów odnaleziony.
To świeci.
Światłem własnym, nie odbitym.

Współczucie dla Trentino, które wczoraj miało przyjemność zagrać mecz z Modeną... wchodzi na boisko, a po drugiej stronie siatki lampy.
Oczywiście farta mieli łysi *proszę zidentyfikować po prawej stronie, biały i pół-murzyn* bo ucierpiały tylko brody, a to zawsze mniej wstydu jak się zgoli... a farta nie mieli bruneci z zarostem. Oni nigdy nie mają farta. Nigdy. Serio.
Dla potwierdzenia, że to nie są jaja, poszło w świat drugie zdjęcie. Wygląda wieśniacko, ale przynajmniej jest śmiesznie. W sumie oto chodzi w życiu, nie? Żeby było fajnie, nie zawsze poważnie. Modena jest życiem. Taki z tego wniosek.




Jak wspomniałam, łysy miał farta, broda nie wygląda najgorzej. *przy okazji, Tanti Auguri, Ervin Ngapeth!*
Po meczu poszło jeszcze standardowe selfie z dziennikarzem z miejscowej telewizji Rai. Uwierzcie mi, że nikt nie ma lepszych zdjęć z meczu niż Maurizio Colantoni. Nie każdemu lampy chcą pozować.



Jedna z trzech osób na tym zdjęciu ma naturalny kolor włosów. Dwie pozostałe nie mają farta.
Że tak zanucę... moja mała blondyneczko...*moja blondyneczka to ta po prawej, jest ładna, serio*.
I to uczucie, kiedy znajdujesz pierwszą galerię z meczu... i widzisz blond... wszędzie blond...
Świat byłby piękniejszy, gdyby wszyscy mieli do siebie taki dystans.

I niby miało być o sporcie, ale jest bardziej o włosach. Ups.
Jako, że zaczynam ferie, postaram się codziennie wrzucać jakiegoś posta. Zaraz zabieram się za kolejną *3?* część MUZYKI..., bo znalazłam kilka fajnych kawałków i postaram się wrócić do tematu ćwiczeń, siłowni i cheatday'u, o którym obiecałam wspomnieć. Do zobaczenia *mam nadzieję* jutro!

 

*jutro idę na gym i właśnie wpierdalam chipsy :)*

1 komentarz:

  1. Zazdroszczę tych ferii, moje województwo miało pierwsze, dlatego już dawno się z nimi pożegnałam ._. Cieszę się, że ten tydzień minął Ci przyjemnie i oby kolejny również taki był! Zgadzam się z tym, że świat byłby piękniejszy, gdyby ludzi mieli do siebie taki dystans. :D Fajnie wyglądają w tych blond włosach xd
    Arleta

    OdpowiedzUsuń