poniedziałek, 5 października 2015

Z lata na jesień: pogodowy rozłam


Nieliczni jeszcze próbują zapomnieć o wakacjach i wciąż ubolewają na faktem, że kolejny rok szkolny już się rozpoczął. Reszta - w tym ja - odepchnęła na bok letnie słońce, spanie do południa, całe dni lenistwa i wpadła w szkolny rytm. Osobiście nie narzekam, przynajmniej na razie, po pierwszym miesiącu, ale wiem jak ciężko niektórym wrócić do znienawidzonej szkoły. Szczególnie, gdy ostatnie dwa miesiące minęły miło i beztrosko. I mi zebrało się ostatnio na wspomnienia, więc uraczę was częścią z nich wraz z kilkoma zdjęciami w jakości piksel razy kafla.
Moje lato wspominam jako Wrocław, gdzie odwiedziłam kuzynkę. Mimo, że spędziłam tam zaledwie tydzień to wiele zdążyło się wydarzyć. Już pierwszego dnia złapała nas burza, jakiej nigdy nie widziałam. Widoczność ograniczona do półtora metra w przód, w porywach do dwóch i nie więcej. Po kilku minutach biegu przez taki deszcz, człowiek już ma głęboko gdzieś, że jest mokry, prawie ślepy, a buty mają wodną podeszwę, tylko koncentruje się na tym, żeby na najbliższym przejściu nie trzasnął go samochód, albo żeby nie dostać w twarz gołębiem. *tak, było blisko do spotkania trzeciego stopnia z bezwładną kupą piór* Cieszę się, że:
1) mam jako taką kondycję, bo co słabsi padliby pewnie w połowie drogi
2) wychodząc zdecydowałam się na te, a nie inne buty, bo w innych mogłoby być ciężko
3) nie maluję się, bo wyglądałabym jak Gnijąca Panna Młoda z tuszem rozmazanym po całej twarzy.
Jednak miło wspominam tą szkołę przetrwania, bo buty wyschły, a wspomnienia zostały. Reszta wyjazdu minęła już raczej spokojnie. Z rana chodziliśmy na siłownię, gdzie po raz pierwszym zetknęłam się z bieżnią i chyba się polubiłyśmy. Popołudniami zwiedzaliśmy to i tamto, między innymi zamek w Książku i jego 300 stopni na wieżę *moje uda płakały* czy Halę Stulecia *czytaj: siatkówka i Meet Up* i po raz pierwszym nie nudziłam się na
zwiedzaniu. *któregoś dnia wypiłam trzy gorące czekolady... nigdy więcej.* Wieczorami odwiedzaliśmy wrocławskie bary i knajpy, których jest od groma i ciut ciut, a jedna lepsza i bardziej klimatyczna od drugiej. Poznałam magię blokowego balkonu, który mimo, że mały, może pomieścić trzy osoby, w tym jedną na leżąco. I tak sobie siedzieliśmy, gadaliśmy o głupotach i zgadywaliśmy, które to gwiazda, a które samolot. No i zmierzyłam się z krewetkami zapiekanymi z serem, czosnkiem i winem... polecam po alkoholu, bez - niekoniecznie.
Fanom kina polecam festiwal "Nowe Horyzonty", na którego rozpoczęciu miałam okazję być. Kilkanaście rzędów krzeseł, które ludzie zajmują już kilka godzin wcześniej, a cwani biorą z domu karimaty, poduszki i koce i robią pierwszy rząd. Przy ładnej pogodzie i dobrym filmie jest to naprawdę świetny sposób na spędzenie wieczoru. My akurat trafiliśmy na najpopularniejszy argentyński film hiszpańskiego reżysera: "Dzikie historie". Raczej nie przepadam za komediami, ale ten tytuł ze swoim czarnym humorem trafił do mnie jak żaden inny.

Po za Wrocławiem, lato spędziłam nad morzem i korzystałam z niego, kiedy tylko mogłam. Jako, że słońce łapię szybko i opalam się na brązowo *nawet z użyciem największych możliwych filtrów* to już po pierwszym dniu zrobił się ze mnie murzyn. Następnym razem odpuściłam już kremy, używając tylko kakaowego mleka kokosowego, które filtry ma niewielkie, ale zajebiście pachnie.

Oczywiście moje wakacje to nic w porównaniu z tymi, którzy odwiedzili Chorwację, Grecję, Hiszpanie czy Anglię, ale należę do tego typu ludzi, dla których nie liczy się 'gdzie', ale 'z kim', a ekipa z tych wakacji była niesamowita. Tak więc spędziłam wspaniałe lato, nie wyjeżdżając nawet za granicę. Mam nadzieję, że udzielicie się pod tym postem, pisząc, gdzie wy byliście i razem trochę ponarzekamy na koniec lata.

A w temacie nadchodzącej jesieni... Ostatnio poznałam dziewczynę, której ulubioną porą roku jest wiosna i jesień. Przyznaję, zaskoczyło mnie to. Obie pory roku kojarzą mi się z deszczem, błotem i chłodem, bo rzadko w Polsce możemy zobaczyć słoneczną, kolorową jesień czy ciepłą, pełną życia wiosnę.

Korzystając ze słońca i w miarę przyzwoitej temperatury, wyszłam z mojej nory w poszukiwaniu choćby jednego drzewa z liśćmi innego koloru niż zielone. Nie znalazłam, co nie znaczy, że się zawiodłam.

Zaletami mieszkania na wsi jest fakt, że śnieg nie wszędzie jest rozjeżdżony przez samochody, wiosenne kwiaty rosną też po za miejskimi rondami i balkonami, a jesień to nie tylko deszcz, ale owocowe drzewa, pola zbóż i czerwieniejące liście *choć tych akurat w tej chwili brak* Dla tych, którzy najbliższe miesiące spędzą w mieście, polecam wycieczkę za betonowe granice. Naprawdę, u mnie jest pięknie.

Te kilka zdjęć, które zrobiłam moim szajsfonem przekonało mnie, że wystarczy tylko odpowiednia perspektywa, żeby dostrzec uroki tej pory roku. Mimo, że nadchodzi, a nawet już trwa okres wirusów i chorób wszelkiego rodzaju, mam nadzieję, że nie ukryjecie się przed nimi w domu. Wypijcie gorącą herbatę, zawińcie się w ciepłym szal i wyjdźcie popatrzeć na to, co świat ma wam do zaoferowania w tym miesiącu. To, że wakacje się kończyły, wcale nie znaczy, że nie można się cieszyć wyjściami na dwór. Niech to nie będą tylko wyjścia do szkoły czy sklepu. Łapcie słońce i ciepło zanim się skończy.

Piszcie, jak wy spędziliście wakacje i jakie jest wasze podejście do nadchodzących, chłodnych dni.

No i zapraszam na facebook'a, gdzie pojawiają się powiadomienia o następnych wpisach:
Facebook - Pere Hendeza


1 komentarz:

  1. Ja też zawsze stawiam na towarzystwo, a nie na miejsce. ;)
    Super jest tak powspominać wyjątkowe chwile. W trakcie roku szkolnym jest to bardzo motywujące.

    Pozdrawiam, I am Angelika - klik!

    OdpowiedzUsuń